Źródło: https://cutt.ly/egJ3fVK |
Otaku i nerd, zabójca i superbohater. Człowiek o nazwisku tak głupim, że nie da się go brać na poważnie. Przy tym wszystkim osoba, która pomiędzy kolejnymi zabójstwami...kosi w sąsiedztwie trawnik i zbiera śmieci z ulicy. Panie i Panowie, powitajcie jedynego w swoim rodzaju Travisa Touchdowna!
O No More Heroes zapewne wielu z was słyszało. Raz, że jest to gra od słynnego Sudy51 (Lollipop Chainsaw, Killer is Dead), a dwa, że no...kierujemy w niej ziomkiem ze świetlną kataną, ciachającego bossów tak szalonych, że aż głowa mała. Tytuł, który ukazał się pierwotnie na Wii, korzystał w pełni z możliwości platformy Nintendo, przez co mam na myśli kontrolery ruchowe. Ciosy kończące zadawaliśmy za pomocą odpowiedniego wymachiwania padem, tak samo używała go większość minigierek. Późniejszy port na PS3 i Xboxa 360 - z dodanym podtytułem Hero's Paradise - został (z tego co mi wiadomo) przyjęty raczej chłodno. Dwójka więc ukazała się już tylko na Wii. No przynajmniej do października obecnego roku, kiedy niespodziewanie obie części zostały zapowiedziane - i w ten sam dzień wypuszczone - na Switcha.
Jako, że sam byłem jedną z osób jakie o NMH słyszały, ale grać to już nie grały, od razu rzuciłem się do eShopu. Za zaledwie 70 zł stałem się posiadaczem tytułu i kilka chwil później już czekał pobrany na pamięci konsoli. Gra już skończona, a więc jak myślicie: biorę się w te pędy za dwójkę i już nie mogę się doczekać trójki czy wręcz przeciwnie?
My name is Travis Touchdown...
Zanim się tego dowiecie, dajcie mi chwilę na zaprezentowanie tła fabularnego, bo uwierzcie: wiele tego nie ma. Wcielamy się w kilkukrotnie już wspomnianego Travisa Touchdowna, który po upojnej nocy w barze zauważa, że jest bez grosza przy duszy, a zamiast pieniędzy ma świetlną katanę. Do będącego w "finansowym dołku" Travisa, rękę wyciąga tajemnicza Sylvia, dalej mu zlecenie zabójstwa. Po krótkiej - i będącej tutorialem - misji Travis uznaje, że w sumie spoko byłoby wspiąć się na szczyt listy UAA (United Assassins Association). I tak zaczyna się jego, a z nim i nasza, szalona wyprawa.
Źródło: https://cutt.ly/HgKJWoi |
Oczekujecie jakiś zwrotów fabularnych i ciekawych zwrotów akcji? Nope, to nie tutaj. Od samego początku aż do końca jedyne co będziemy robić to kosić kolejne osoby z listy, aż do wspięcia się na sam szczyt. Fabuła to celowy zbiór klisz i idiotyzmów, z których sama się śmieje. Nieznany brat bliźniak? Jest. Opowieść o trudnej przeszłości złoczyńcy (ale kilkukrotnie przyspieszona, tak żeby grać nie słyszał)? Jest. Napisy rodem z Gwiezdnych Wojen także. Dla chcących odblokować prawdziwe zakończenie też nie będzie problemu, bo...po prostu wybieramy je z listy. Uwierzcie mi na słowo, ale srogo prychnąłem kiedy niedługo po pokonaniu ostatniego bossa i cut-scenkach zobaczyłem na ekranie wybór "wróć do Santa Destroy" (cudowna nazwa dla miasta), "zobacz zakończenie" i "zobacz prawdziwe zakończenie" 😄 Opowieść jest w każdym calu przesadzona i celowo kretyńsko głupia, od samych założeń, a na imionach postaci i miejscówek kończąc.
Jeżeli jesteście otwarci na "dziwność" i celową kiczowatość, szykujcie się na całkowita jazdę bez trzymanki. Tutaj praktycznie każda cut-scenka aż pęka od czerstwych dialogów, które albo rozśmieszą was do łez, albo od razu wyłączycie No More Heroes zażenowani, aby nigdy później do niego nie wrócić. Mnie to wszystko kupiło od pierwszej minuty i nie znudziło się aż do końca przygody, która w moim przypadku trwała mniej więcej 15 godzin.
Źródło: https://cutt.ly/LgLsPgd |
Jak już wspomniałem, No More Heroes nie stoi fabułą czy dialogami niczym u Tarantino, a niesamowicie szalonymi pomysłami na walki z bossami. Każdy członek UAA cechuje się całkowicie innym charakterem, designem i ogólnym pomysłem na siebie. O ile całość zaczyna się niewinnie, od jakiegoś pseudo "Yakuzy" z przerośniętym tasakiem, tak szybko zawalczymy na stadionie baseballowym z szyjącym do nas z rewolwerów pseudo-piosenkarzem country, iluzjonistą, czy dziewczyną odbijającą w naszym kierunku nie piłki do baseballa, a...sami zresztą zobaczcie, bo ja wręcz oniemiałem. Nie chcę zdradzać wam tutaj za wiele, bo samo odkrywanie kolejnych "szefów" to tona frajdy.
Szkoda jedynie, że w samych starciach raczej jakiś wymyślnych taktyk używać nie będziemy musieli. Na najwyższym dostępnym po odpaleniu gry poziomie trudności (mild) można przebiec przez fabułę jak przez masło i chyba tylko boss z "prawdziwego" zakończenia może sprawić minimalne problemy: głównie przez sporą ilość życia i jeden atak jaki ma nas "na strzała". Starcia z szeregowymi wrogami są jeszcze łatwiejsze, bo wystarczy machać naszą kataną jak cepem, a przebijemy się przez wszystko i wszystkich.
Ale jak tak właściwie się tutaj walczy, bo mówię o walkach, a no...o samym systemie walki już nic. Przez większość czasu okładamy wrogów wduszając jeden przycisk, okazyjnie dając im "z piąchy", oszałamiając ich i później wykonując "pre-wrestlingowe" ruchy. Mykiem jest tutaj jednak kilka innych rzeczy, bo pierwotnie gra nie bez powodu wyszła właśnie na Wii. Katana Travisa może się "rozładować", a wtedy z automatu staje się bezużyteczna: obrażenia zerowe, możliwości bloku brak. Gracz musi wdusić wtedy przycisk i zacząć "trzepać" prawym JoyConem jak najszybciej, będąc jednocześnie narażonym na ataki. Brzmi to jak coś irytującego i niepotrzebnego, ale w bardzo fajny sposób ubarwia rozrywkę, sprawiając, że cały czas musimy mieć się na baczności. Standardowe ciosy możemy także wzmacniać przytrzymując przycisk, oraz ustawiać je w pozycji "niskiej" i "wysokiej", co będzie nam pomagać w przełamywaniu obrony przeciwników. Każdego z wrogów musimy też "wykończyć", machając kontrolorem w odpowiednim kierunku. Jeżeli nie "jara was" sterowanie ruchowe, wszystkie te czynności można przełączyć na standardowe przyciski i nie korzystać z niego wcale. Może być to nawet nieco bardziej precyzyjne - czasami przez czułość kontrolera przypadkiem zdarzało mi się przełączać pomiędzy postawami - ale ogółem "ruchowość" jest w No More Heroes na Switchu naprawdę fajnie pomyślana i aż żal sobie ją odpuszczać.
Źródło: https://cutt.ly/rgBuwuc |
O ile te elementy jakie opisałem powyżej - walka i odjechani bossowie - naprawdę dają radę, tak wszystko pomiędzy nimi to jest już jakiś żart. Gra ma bowiem otwarty świat (!), a pomiędzy kolejnymi bitwami rankingowymi musimy...nazbierać kasę aby wpłacić "wejściowe". I tak będziemy popylać na motorku Travisa po pustym Santa Destroy, a pomiędzy biurem pracy gdzie zabierzemy się za odpłatne zadania czy kilkoma miejscówkami gdzie ulepszymy nieco broń czy statystyki nie ma tam absolutnie nic (no, możemy zbierać jeszcze specjalne kule i wymieniać je później na wrestlingowe ruchy w barze, ale skorzystałem z tego aż raz). Po ulicach chodzi kilku przechodniów na krzyż, we znaki wbijamy się niczym taran zwyczajnie je rozwalając, a model jazdy nie daje w ogóle frajdy. A najeździmy się sporo, bo zaczynając w motelu gdzie mieszka Travis wsiądziemy na pojazd, podjedziemy po zlecenie, później na miejsce jego wykonania, a później z powrotem po kolejne, bo z jednego kasy nigdy nam nie starczy. Następnie kiedy już uzbieramy wszystko wypada podjechać i sprawdzić czy nie możemy np. ulepszyć katany, zapewne nie starczy nam później pieniędzy na "wejściowe" do walki, wracamy jeszcze pozarabiać, potem do bankomatu wpłacić pieniądze, do motelu Travisa i dopiero wtedy na miejsce walki. Koszmar! A wystarczyło dać graczowi minimapę (swoją drogą ta dostępna w grze była dla mnie straszliwie nieczytelna) i możliwość wyboru miejscówki do której chce się udać. I tak w drodze nie ma nic do roboty, to po co jeździć?
Same mini-gierki także są niesamowicie nudne, a momentami wręcz irytujące. Pokosimy trawnik, poszukamy bezpańskich kotków, pozrzucamy kokosy z drzew czy rozbroimy miny (!) na plaży (!). Wszystkie są monotonne, nieciekawe i nudzą się już w trakcie ich pierwszego wykonywania. Niektóre są wręcz denerwujące, jak chociażby zbieranie skorpionów: ot, jesteś już daleko, jeden cię dziabnie i NIE MASZ NAMNIEJSZYCH SZANS zdążyć po odtrutkę, bo Travis tak wolno biegnie. Szelongi możemy zarabiać co prawda także wykonując pomniejsze zlecenia zabójstw, ale aby odblokować jakieś nowe, a nie kisić się w tych kilku początkowych...musimy wykonywać minigierki. Dramat. Spotkałem się z opiniami jakoby to wszystko miało być jedną wielką próbą wyśmiania niepotrzebnej "otwartości" światów i durnych aktywności pobocznych, ale no...nie walczy się z problemem powielając go. Chcąc zrobić sobie bekę ze słych systemów walki w grach, twórcy mają mi dać zły w swojej? No proszę ja was, to jest przecież niepoważne.
Źródło: https://cutt.ly/wgBdGEY |
Do standardowych walk po czasie także wkrada się monotonia i chcemy się przez nie jak najszybciej przebić, byle tylko doświadczyć kolejnego odjechanego starcia z bossem. Zawsze do przodu pchała mnie ta ciekawość "kogo zobaczę tym razem" i w sumie nigdy nie byłem zawiedziony, ale no...nie chciało mi się robić rzeczy po drodze. Po kilku pierwszych godzinach kiedy dawało mi to jeszcze całkiem sporo zabawy stało się "przykrym" i nużącym obowiązkiem.
Gra (przynajmniej w wersji na Switcha, a tylko w taką grałem) cierpi także na kilka innych, mniejszych problemów, głównie związanych ze sterowaniem. Zdarzało się, że ruchy mojego JoyCona były źle wykrywane, ale to na szczęście rzadkość i raczej nie wpływało na komfort zabawy, ale kiedy zamiast raz musiałem machnąć dwa, to jakby to głupio nie brzmiało, kosztowało cenne sekundy, w trakcie których mogłem nie trafić i oberwać. Gorzej było w trakcie minigierek, gdzie w kilku (koszenie trawy...) zwyczajnie irytowało ślamazarnością. Wiem, że można je wyłączyć, ale jeżeli już korzystam z niego w całości gry, to w całości.
Źródło: https://cutt.ly/OgBgI5I |
Graficznie jak jest każdy widzi. Na Switchu dostaliśmy port gry z Wii, a nie edycji Hero's Paradise z PS4 i X360. Podciągnięto nieco rozdzielczość, coś tam wyostrzono, a gra trzyma stałą liczbę klatek na sekundę, szybko się wczytuje, a sterowanie dostosowano do Pstryczka: na więcej zmian nie liczcie. Za cenę zaledwie 70 zł nie spodziewałem się jednak więcej, a to naprawdę solidy port, nic na odwal się.
...I'm the last hero around
No More Heroes jest grą dziwną i czymś co zdecydowanie nie trafi do każdego. Ma niepotrzebny otwarty świat, słabo zaprojektowanie minigierki i garść pomniejszych problemów. Pomimo tego, że sam na nią ponarzekałem w tym wpisie, nie będę ukrywał: to co dobre tak bardzo mnie w niej kupiło, że nie żałuję żadnej godziny spędzonej z nią i na pewno sięgnę po część drugą, a na trójkę już teraz wyczekuję z niecierpliwością. Jeżeli jeszcze nie mieliście okazji zagrać w tę szaloną produkcję Sudy51, to edycja na Switcha jest obecnie chyba najlepszym miejscem aby to zrobić. Niska cena i ogólnie wysoka jakość portu tylko do tego zachęcają.
-Szaleni, wykręceni na maksa bossowie
-Niski bazowy poziom trudności, konieczność odblokowania wyższego
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz