Ufff, dziwny to był rok. Niby już rok z hakiem w naszych domach siedzą nowe konsole (oczywiście w przenośni, bo nie każdy musiał skusić się na next-gena), a gier pokazujących ich moc jakby brak. Kurde, nawet nie chodzi mi tutaj o grafikę, ale cokolwiek, co byłoby mi w stanie pokazać, że "oto nadeszła nowa era". Coś czuję, że na nic takiego się chyba nie doczekam, ale już trudno. Niech chociaż twórcy zaprzestaną wydawania wszystkiego na obie generacje, bo co jak co, ale to już rozwój zdecydowanie hamuje, bo nie można sobie pozwolić przez to na szaleństwa nie tylko graficzne, ale często i pod względem mechanik. Liczę, że może w tym roku chociaż jedna produkcja (bez znaczenia, czy na platformę, jaką posiadam, czy też Xboxa Series X/S) pokaże mi to, na co tak bardzo czekam. Nawet jeżeli przez brak odpowiedniej platformy w nią nie zagram, to sama świadomość tego, że "jest", może dać całkiem sporo radości. Nie udało się to Ratchetowi, nie udało The Medium, sukcesu nie odniósł też Returnal. To wszystko świetne gry, ale wbrew wszystkim tym zachwytom, jakoś nie poczułem od nich "tego czegoś".
Nie znaczy to oczywiście, że w już bieżącym 2021 roku nie zagrałem w wiele fajnych produkcji. Jakoś jednak tempo chyba zwolniło i o ile całą tonę pozaczynałem, to pokończyłem z nich zaledwie ułamek. Przyszłoroczny ranking może być więc gruby, szczególnie jeżeli doczekamy się wielu zapowiedzianych produkcji, na jakie czekam, a jakie mogą ujrzeć światło dzienne właśnie w 2022.
Przez wspomniane wyżej zawirowania (jeżeli mogę tak określić swoje nierozgarnięcie), postanowiłem nieco zmienić format i sprezentować wam coś innego, niż standardowa "topka", jaką zrobiłem w zeszłym roku. Nie będzie to co prawda nic lepszego, ale sprawi, że w jako-taki (i mam nadzieję, że ciekawy) sposób uda się zebrać moje przemyślenia do kupy. Wzorując się więc na części waszych blogów z początku roku (szczególnie tym od Evo24, ale ostro zmodyfikowanym), postanowiłem stworzyć podkategorie, w ramach których wybiorę najlepszą dla mnie produkcję ograną w tym roku. Oczywiście podkreślam słowo "ograną", a nie "taką, jaka w nim wyszła", bo i stawiam sprawdzanie ciekawych i starszych produkcji ponad premierowe nowości. Co oczywiście nie znaczy, że i takie się nie trafiły :) Oto kategorie:
- Honorowe wyróżnienia (czyt. nie ukończyłem ich, ale byłyby na liście wysoko)
- Największe zaskoczenie
- Największy zawód
- Najlepsza fabuła
- Najlepsza grafika
- Najlepsza wizja artystyczna
- Najlepsza muzyka
- Najlepsza gra, do której koniecznie muszę wrócić
- Najlepsza gra mająca premierę w tym roku
- Najlepsza gra, jaką ukończyłem w tym roku
- Oczekiwania na 2022
Jak więc widzicie, nie ma tego tak wiele. Zdecydowałem się na dodanie punktu pt. "honorowe wyróżnienia", bo jednak jest kilka produkcji, jakich nie udało mi się ukończyć, a na liście zdecydowanie chciałbym je umieścić. Dwie z nich (w sumie to tylko trzy na tej liście są...) nawet walczyłyby o tytuł najlepszej ogranej w tym roku gry, ale trudno: nie mogą, nawet jeżeli w jednej z nich został im do ubicia tylko ostatni boss. Oczywiście w ramach poszczególnych kategorii pojedynczy tytuł może się powtarzać; jeżeli mu się to należy, nie widzę sensu w przydzielaniu "nagrody" na siłę czemuś innemu. No to lecimy, zaczynając od miejsc honorowych!
Honorowe wyróżnienia
Na liście honorowej nie mam zamiaru umieszczać przesadnie wielkiej liczby gier, ale to praktycznie same świetne produkcje, z czego ta pierwsza - gdyby tylko udało mi się ją ukończyć na czas - byłaby zdecydowanie zwycięzcą w kategorii "najlepsza gra, w jaką zagrałem w tym roku". Mowa bowiem o FENOMENALNEJ visual novel The House in Fata Morgana. Nie chcę tutaj za wiele opisywać, aby nie psuć nikomu frajdy z odkrywania fabuły (w końcu tego typu gry właśnie nią stoją), ale skoro znajduje się tutaj, w podsumowaniu u osoby, jaka nie gra przesadnie często w czystej krwi VNki, to już musi coś znaczyć. Już początkowo rozdziały historii przykuwają przed ekran, a im dalej, tym lepiej. Całość jest po prostu niesamowita, muzycznie fenomenalna (huh, już chyba znacie zwycięzcę innej kategorii) i wizualnie olśniewająca. Wiecie co? Zaraz po napisaniu tego bloga lecę czytać dalej. Wybitna produkcja i mocno się zdziwię, jeżeli nie będzie moim numerem jeden w 2022 roku.
Drugą produkcją, jakiej wyróżnienie zdecydowanie się należy, jest Shin Megami Tensei: Strange Journey Redux. Tutaj mocno ze sobą walczyłem, czy aby nie nagiąć nieco zasad i nie dać jej wygrać w "głównej" kategorii, ale obiecałem sobie, że dopóki ostatni boss nie padnie, to tego nie zrobię. Zresztą ostatnie starcie z podstawki (nie bawiłem się w dodatkowy kontent, kiedy tylko zobaczyłem w Internecie jego mapę) uważam za idiotycznie głupi skok trudności, który może rozwiązać tylko grind, na jaki na razie nie mam ochoty. I tak, wiem, wiem, SMT można przechodzić "bez grindu" i dobierając odpowiednie demony. Szkoda tylko, że te demony są zazwyczaj pochowane za wymaganiami, z których jednym jest posiadanie odpowiedniego poziomu doświadczenia ;) Absolutnie fenomenalna produkcja ze świetną fabułą, super postaciami, genialną ścieżką dźwiękową (nie lubię Meguro, ale to co tutaj nawyczyniał to istne czary) i rozgrywką wciągającą jak bagno. Każdego, kto zdecyduje się w SJ zagrać, przestrzegam przed jednym: Eridanus. Będziecie wiedzieć o co mi chodzi, oj, na pewno będziecie.
Ostatnią (i niestety najgorszą, co nie znaczy wcale, że złą!) pozycją na tej liście jest Voice of Cards: The Isle Dragon Roars. Nie lubię NieRów, co chyba każdy znający mnie człowiek wie. Postanowiłem jednak dać w poprzednim roku szansę innej grze Yoko Taro - Drakengard 3 (też będzie na tej liście, a jakże!) - i okazało się, że chyba nie tyle nie lubię się z nim, ile z uwielbianą przez graczy dylogią (chyba, że ktoś liczy Gestalt i Replicant jako dwie osobne gry). Perypetie Zero i jej próby zamordowania swoich sióstr wciągnęły mnie na tyle, że już niedługo po premierze kolejnej gry Pana Taro, zdecydowałem dać się jej szansę. Nie zawiodłem się! Voice of Cards jest piekielnie ciekawą grą, która wszechobecne karty bierze sobie zaledwie za podstawę wszystkiego: oprawy, narracji, fabuły. Sama w sobie nie jest jednak karcianką, a pełnoprawnym, wciągającym jRPG. Całość doprawiona jest świetną muzyką i względnie niską ceną: aż grzech tego nie polecić.
Największe zaskoczenie - Drakengard 3
W tej kategorii miałem nielichą zagwozdkę, myśląc nad wrzuceniem do niej aż dwóch tytułów. Jednym z nich byli Strażnicy Galaktyki, a drugim Drakengard 3. Uznałem jednak, że o ile Guardiansi mnie zaskoczyli, tak wcale na nich nie czekałem i nigdy nic sobie po nich nie obiecywałem, a więc ich pozytywny odbiór nieprzesadnie mnie obszedł. Był miły, ale gdyby "nie pykło" nieprzesadnie by mnie to obchodziło. Nie lubiąc jednak gier Yoko Taro, a słysząc o nich same superlatywy, nastawiałem się na taki sam zawód w przypadku Drakengarda i...o jeżu, ależ to była dobra gra. Musou? Kij z tym, uwielbiam ten gatunek, nic mnie tak nie odpręża, jak granie w "warriorsy". Fabularnie z kolei zostałem absolutnie zmiażdżony, a historia Zero uderzyła mnie kilkukrotnie w uczucia tak mocno i zaskoczyła takimi twistami, że żaden NieR nawet nie był blisko tego (z wyjątkiem epizodu Pascala, ale to absolutny wyjątek). Dodatkowo dostałem sporą dawkę humoru, który jednak idealnie pasował do obranej konwencji. O świetnej ścieżce dźwiękowej chyba mówić nie muszę. Po konkretniejszy opis moich wrażeń zapraszam tutaj.
Największy zawód - Tales of Arise
Chyba już nie mam siły pisać o tym, co okazało się dla mnie największym zawodem. Dwa lata oczekiwania, hype wywindowany niemożebnie i równie wielkie rozczarowanie. Tales of Arise, bo o nim mowa, okazało się dla mnie grą tak nijaką, a w porywach wręcz koszmarnie słabą, że szkoda mi na to słów. Nijakie postacie, przewidywalna i nudna fabuła (która traci zresztą resztki jakości po pewnym "momencie"), dodatkowo ciągnąca się pod koniec jak flaki z olejem. Lekko zmieniony system walki to tylko pozory, a całość nie różni się znacznie od poprzednich odsłon. No, chyba że wrzuceniem będących totalnymi gąbkami na obrażenia bossów. Nawet ścieżka dźwiękowa (chociaż wcale nie taka zła) nie miała startu do np. ogrywanej przeze mnie niedługo po Arise, Tales of Xillia. O Phantasii czy Zestirii (bo tak, nawet tak fatalna część jak ona robi coś dobrze) nawet nie mówię. Tym bardziej dziwią mnie wszędobylskie zachwyty i opinie, jakoby była to najlepsza odsłona serii. Sam - z ogromnym bólem serca - kładę ją nawet poniżej wspomnianego przed chwilą Tales of Zestiria. I chyba aż wrócę do tej odsłony, aby upewnić się, czy serio było aż tak źle. Po konkrety na temat Arise zapraszam pod dawniejsze odcinki GROmady lub do recenzji (klik).
Najlepsza fabuła - 13 Sentinels: Aegis Rim
Z chęcią umieściłbym tutaj The House in Fata Morgana, ale wolę jednak wcześniej ją dokończyć: może pojawi się za rok. Zwycięzcą musi być więc nie kto inny jak 13 Sentinels: Aegis Rim. Sentinele mocno ścierali się o to miejsce z najnowszą Yakuzą, ale ona jeszcze swoje należne miejsce w tym rankingu dostanie, także musiała odpuścić chociaż tutaj. Ciężko cokolwiek o fabule najnowszej produkcji Vanillaware powiedzieć, bo tutaj każdy, najmniejszy nawet element, składa się na większą całość i może zepsuć wam frajdę odkrywania jej samodzielnie. Prosty jej zarys z kolei prędzej was zniechęci, aniżeli zachęci do zagrania. Uwierzcie mi po prostu na słowo: zdecydowanie warto. Nieco więcej na temat samej gry w recenzji (klik).
Najlepsza grafika - Tales of Arise
Jeżeli coś udało się twórcom Tales of Arise zrobić dobrze, to zdecydowanie oprawę graficzną. Gra wygląda przecudownie, a screeny aż chce się w niej trzaskać. Cudownie pastelowa, zróżnicowana, niesamowicie barwna. Szkoda tylko, że cała reszta gry nie dorównuje jej jakością. Gdyby tak było, to mielibyśmy prawdziwy hit.
Najlepsza wizja artystyczna - Voice of Cards: The Isle Dragon Roars
Jak zapewne wszyscy wiemy, grafika wizji artystycznej się nie równa, a pod tym względem zdecydowanie nad Tales of Arise góruje Voice of Cards. Stworzenie spójnej wizji świata bazowanego na kartach było po prostu strzałem w dziesiątkę. Jeden narrator (czy raczej licząc angielski i japoński dubbing: dwóch) zamiast wypowiadających się osobno postaci, walka i eksploracja wizualnie będące po prostu rozrzuconymi na stole kartami i całość momentami mocno przypominająca taką dosyć nietypową sekcję RPG, albo opowiadaną późną porą historię w tawernie, niczym żywcem wyjętą z kart książki bądź filmu fantasy. Czy sama gra jest równie dobra, jak jej oprawa? Nie do końca, bo to w gruncie rzeczy dosyć proste turowe jRPG. Wszystko jednak spina się w tak fajną całość, że ciężko tej gry nie lubić. Dałbym tutaj odnośnik do recenzji, ale ona napisze się, dopiero kiedy grę przejdę ;)
Najlepsza muzyka - The House in Fata Morgana
Tutaj nawet chwili się nie musiałem zastanawiać. The House in Fata Morgana posiada jedną z najlepszych ścieżek dźwiękowych, jakie słyszałem w grach w ogóle. Aż nie mogę się doczekać, jakie jeszcze cudowne utwory jeszcze przede mną odkryje. Muzyka świetnie sprawdza się zarówno w samej grze, jak i poza nią. Nie zrzuci co prawda z mojego piedestału OST z Chrono Cross, ale kurde...jest cholernie blisko.
Najlepsza gra, do której koniecznie muszę wrócić - Odin Sphere: Leifthrasir
Gry Vanillaware to produkcje, które można praktycznie brać w ciemno. Jedna z nich (13 Sentinels: Aegis Rim) znalazła się na mojej liście jako najlepsza fabuła, jakiej doświadczyłem (no i znowu ta Fata Morgana wraca, ale cóż poradzę, że jeszcze ją czytam...), ale broni się też i pod innymi względami. Dlatego po jej ukończeniu chciałem sprawdzić inne gry tej firmy i o ile taka Muramasa raczej mi się nie spodobała (i nie wiem, czy mam ochotę ją kończyć), tak już Dragon's Crown Pro i - szczególnie - Odin Sphere kupiły mnie całego. Muszę powrócić do obu, ale że skończyłem w tej drugiej przynajmniej jedną kampanię (i ogólnie pograłem nieco więcej) zdecydowanie wiem, że to ona podoba mi się bardziej. Idealnie balansuje pomiędzy świetną rozgrywką i wciągającą fabułą (której to zresztą mocno mi w Muramasie brakuje i chyba z tego wynika brak chęci do grania), oferując o wiele, wiele więcej, niż tylko przecudowną oprawę graficzną. Zanurzana w mitologii nordyckiej, przetwarza ją dla mnie o wiele ciekawiej niż God of War czy nawet Valkyrie Profile. Wrócę na pewno, raczej szybciej niż później. A wam wszystkim polecam ją chociażby zacząć, nie zawiedziecie się.
Najlepsza gra mająca premierę w tym roku - Resident Evil Village
Lubię serię Resident Evil, ale szczególnie odsłony od czwórki wzwyż. Ba, nawet przy wypełnionej akcją szóstce bardzo dobrze się bawiłem! Zawsze jednak o tej serii nie świadczył dla mnie strach, a wszechobecny kamp i kicz, bo i nawet - na tyle na ile się z nimi zapoznałem - ciężko było traktować pierwsze części w pełni poważnie. O kolejnych to już nawet nie mówię. Nie przeszkadzały mi więc liczne zmiany, jakie wprowadziła siódemka, bo i dalej była dla mnie Residentem z krwi i kości, nieco jednak wolniejszym i bardziej nastawionym na eksplorację, jak odsłony z PS1. Dalej jednak bardzo mi się podobała, ale kiedy usłyszałem, że ósemka ma być klimatycznie i pod względem tempa zbliżona do mojej ukochanej czwórki, czekałem na nią jak diabli. I wiecie co? Nie zawiodłem się.
Dostałem niesamowicie przesadzoną i momentami nie mająca nawet krztyny sensu produkcję. Wciągającą jak diabli i raczej nastawioną na akcję, aniżeli straszenie kogokolwiek (no dobra, jest też Dom Beneviento...brrr). Wielu osobom to nie spasowało, tak samo jak odejście od zombiaków na rzecz wilkołaków i wampirów wszelakich. Jeszcze większa grupa jednak była zachwycona i na szczęście ja do niej należę. Bo dla mnie RE nigdy nie były "grami o zombie". Tutaj więc dostałem wszystko, za co kocham nowożytne odsłony tej serii: akcję, kicz i przesadę, a to wszystko podkręcone na maksa. Najlepsze, w co zagrałem w tym roku? Nie. Najlepsze, co UKOŃCZYŁEM z gier, jakie WYSZŁY w tym roku? Zdecydowanie tak.
Najlepsza gra, jaką ukończyłem w tym roku - Yakuza: Like a Dragon
Zwycięzca mógł być tylko jeden. Przygody Ichibana Kasugi i swoiste "nowe otwarcie" dla marki Yakuza było najlepszym, co ta seria mogła otrzymać. Obawiałem się zmian, które miały zajść na praktycznie każdej płaszczyźnie: od rozgrywki, aż po fabułę. Wszystko to okazało się jednak bezpodstawne, bo pokochałem w "siódemce" absolutnie wszystko. Genialną, wypełnioną plot-twistami fabułę. Świetnie napisane, wiarygodne postacie, na czele z good-boiem nad good-boie, Ichibanem. Świetny (nawet jeżeli momentami jeszcze nieco niedopracowanym) system walki, po którym ciężko mi było wrócić i ogrywać "akcyjniakowe" Lost Judgement. No po prostu wszystko tutaj zagrało dla mnie idealnie. Pierwotnie planowałem nawet nieco "oszukać" i wrzucić Yakuza: Like a Dragon też na miejsce Resident Evil Village, bo i ogrywałem wersję PS5, jaka wyszła dopiero w 2021 roku. Uznałem, że może jednak bez przesady, swoje należne miejsce i tak dostała ;) I ponownie - już po raz ostatni w tym wpisie - po więcej moich wrażeń odsyłam do recenzji tutaj. Nie ma co się powtarzać po raz kolejny ;)
Oczekiwania na 2022
Bądźmy szczerzy: ten rok był w najlepszym razie "taki-se" pod względem premier. Większość tych najbardziej wyczekiwanych przeze mnie poprzesuwano (a część dalej nie ma nawet daty premiery) i nie wiadomo nawet, czy ukażą się w 2022. Chciałbym więc powiedzieć, że czekam w tym roku na Final Fantasy XVI, Granblue Fantasy: Re:Link, Ghostwire Tokyo i wiele, wiele innych, ale kij wie, ile z nich się w efekcie w następnych miesiącach ukaże.
Od 2022 oczekuję więc po prostu odkrywania nowych, coraz to lepszych gier. Starych, nowych, bez znaczenia. Chcę grać w produkcje dobre, a takie są dostępne na każdej generacji, liczę więc, że i w tym roku odkryję coś z dawnych lat, co absolutnie pokocham. Wam więc życzę (już sporo po Nowym Roku, ale kij) tego samego: zwyczajnej radości z grania, w cokolwiek byście nie grali. A że to podsumowanie growe i już 15 dzień stycznia mamy, to innych życzeń nie składam ;)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz