poniedziałek, 18 kwietnia 2022

Asura's Wrath (PS3/X360) - KAME-HAME-HA! [RECENZJA - GRY]

Każda generacja konsol przynosi nam sporo świetnych produkcji i równie dużo barachła. Często jednak gdzieś pomiędzy pojawiają się produkcje, które nie odbiły się w świadomości graczy większym echem, ale są przez garstkę rzewnie wspominane i bardzo lubiane. Asura's Wrath jest dla mnie właśnie jedną z takich pozycji.

Może wielu z was zadziwić, że obecnie, kiedy w sumie jest o czym pisać i w co grać, wracam do tak w sumie dosyć starego (w lutym stuknęło mu aż 10 lat!) tytułu. Niedawno minęła 20 rocznica premiery Kingdom Hearts, a w kolejce do opisania czekają już Stranger of Paradise (soon!), czy Ghostwire: Tokyo. Czemu więc wracać do "staruszka" Asury?

Ano powodów jest kilka i pozwólcie, że przed rozpoczęciem właściwego tekstu troszeczkę je wam nakreślę. Jakiś czas temu naszło mnie na powroty (lub ogranie ich po raz pierwszy) do gier z siódmej generacji konsol. PS3 zakupiłem już w momencie, kiedy na rynku rozgoszczone siedziało PS4, a za rogiem już czaiła się wersja Pro. Mogłem więc spokojnie grzebać w tytułach i praktycznie dowoli wybierać, w co miałbym ochotę zagrać, a przez granie przez większość życia na PC (z wyjątkiem PS1, ale już PS2 mnie ominęło), zwyczajnie nie mogłem. Nie czułem potrzeby nadrabiania najgłośniejszych produkcji (aczkolwiek oczywiście i one wpadały), ale sporo takich mniejszych, jakich na komputerze nie mogłem wcześniej doświadczyć, zwyczajnie mnie kusiło. 

Dzięki takiemu myśleniu trafiałem (i dalej trafiam, bo obecnie proces nadrabiania trwa) na liczne nieco "overlooked" perełki, które w takiej mini-serii (która będzie tak mini, że nawet nie dostanie własnej nazwy) chciałbym w kilku tekstach, niekoniecznie publikowanych jeden po drugim, przytoczyć. Większość z nich zapewne osobom czytającym będzie znajoma, bo w większości nie pada na jakieś turbo-niszowe czy strasznie dziwaczne tytuły, ale jednak dalekie od tuz pokroju Uncharted czy nawet Final Fantasy. Ciężko mi jednak z czystym sumieniem określić je jako retro i zrównać je z grami z PS1 czy nawet PS2, a więc czułem potrzebę rozjaśnienia (i mam nadzieję, że nie pomieszałem wam wszystkiego bardziej!) na wstępie. W gruncie rzeczy to będą zwyczajne recenzje, połączone z moimi przemyśleniami, ale cóż...kiedy mogę się rozpisać o jakiś pierdołach i niepotrzebnie coś skomplikować to hej, dlaczego nie :D Tak tylko na koniec dodam, że teksty o grach z PS3/X360 będą przeplatane oczywiście tymi o nowszych produkcjach, jak i już bardziej typowym retro (baaaaaaardzo powoli szykuje się do skrobnięcia czegoś o Haunting Grounds, ale to baaaaaaaardzo powoli...co chyba nie powinno nikogo dziwić, bo wspominałem chyba kiedyś o tym już przy okazji zeszłorocznego Halloween :D).


Asura smash!


Przejdźmy już jednak do meritum, czyli Asura's Wrath. Często (jeszcze przed jej premierą) spotykałem się z opiniami (czy to czytając jakieś zapowiedzi, czy teksty np. w CD-Action), jakoby produkcja od CyberConnect 2 (ludzie od m.in. serii gier z Naruto, czy nowszego Demon Slayera) mogła być "japońskim God of War". No bo przecież mamy wściekłe bóstwo, mitologię (w tym przypadku azjatycka) i dosyć kreatywne jej przetwarzanie, oraz osadzenie w jej ramach jakiejś konkretniej, całkowicie zmyślonej już historii. 

Nie można było jedna mylić się bardziej, bo Gniew Asury jest czymś całkowicie innym, a z przygodami Kratosa może dzielić co najwyżej widowiskowość. I tutaj jednak zostawia go daleko w tyle, ale to, co sprezentowała nam gra CC2, jest epickie w o wiele innej skali i bardziej w "anime" stylu. Bo tym właśnie w gruncie rzeczy Asura's Wrath jest, nieco sprawę upraszczając: interaktywnym serialem anime. 



Jak już wspomniałem, z azjatyckiej mitologii gra korzysta raczej luźno. Nikt nie powinien się więc zdziwić, że początek gry to próba obronienia przez cybernetycznych półbogów Ziemi przed złymi istotami rasy Ghoma, które zagrażają istnieniu całej planety. Epickość tej sekwencji rozsadza czachę i idealnie ustanawia to, czego możemy spodziewać się po reszcie opowieści. Albo jeszcze inaczej, bo gra hołduje zasadzie świętej pamięci Alfreda Hitchcocka, czyli zaczyna się od trzęsienia ziemi, a później napięcie tylko rośnie. Jeżeli więc uważacie, że początek do was nie trafia (możecie sobie sprawdzić na YT), to nic dalej już was raczej nie kupi. Będą ogromne miecze, walka z wrogami o rozmiarach planet, krzyki, momentami durne żarty i cała tona, tak charakterystycznej dla wielu japońskich produkcji, przesady we wszystkim. Końcowe sekwencje i wydarzenia z DLC (o nich zresztą za chwilę), to już istny kosmos: dosłownie i w przenośni. 

Radziłbym jednak ewentualnie nie zniechęcać się początkiem i nawet jeżeli nie grać, to chociaż obejrzeć całość na YT, bo to, co naprawdę przykuwało mnie do ekranu, to...fabuła. O ile opisany w poprzednich akapitach początek może was przesadnie nie kupić, tak zaraz po tym (spokojnie, to jeszcze nie spoilery), Asura zostaje wrobiony w zabójstwo imperatora i osądzony przez swoich współbraci. Jego żona zostaje zabita, córka porwana, a on sam zostaje zesłany do ichniego "piekła". Stamtąd, wkurzony jak nigdy, wraca po 12 tysięcy latach z pomocą tajemniczego złotego pająka (opowieść o Kandacie, coś świta?), gotów odegrać się za swoje cierpienie i uratować córkę.



Więcej oczywiście wam nie zdradzę, bo to naprawdę historia, której warto doświadczyć samemu, a grając, czy oglądając gdzieś całość, to już bez znaczenia. A może trochę jednak "z", ale do tego zaraz przejdziemy. Mamy ciekawe postacie, mamy liczne twisty i całość zwyczajnie trzyma niesamowite tempo, nawet na chwilę nie zwalniając. Muszę jednak wam powiedzieć, że kiedy grałem pierwszy raz, nie doceniłem tej historii w pełni. Twórcy bowiem postanowili (czy z chciwości, czy z innych powodów, mnie już to absolutnie nie obchodzi) ukryć prawdziwe i ostateczne zakończenie historii za barierą DLC. Powiedzmy już to teraz, miejmy to z głowy: takie zachowanie to istne sk**********o. Wcześniej myślałem, że te dodatki to po prostu jakiś całkiem poboczne rzeczy, coś dziejącego się pomiędzy rozdziałami (no i takie też są, bardzo dobre swoją drogą), ale nie: to po prostu zakończenie. Podobna akcja jak z Prince of Persia z 2008. Tylko że tutaj te najbardziej emocjonalne i zwyczajnie przecudowne momenty, na których momentami siłą powstrzymywałem łzy (szczególnie pod sam koniec), znajdują się właśnie tam. Tak jak i definitywne i ostateczne domknięcie wszystkich gdzieś tam latających wątków. Tak się nie robi drodzy państwo, tak się nie robi.

Ale tak poza tym, to ogólnie dodatki są albo koniecznie do sprawdzenia, albo zwyczajnie tego warte. Szczególnie polecam Epizody 11.5 i 15.5, które są (ale już tak całkiem dosłownie) interaktywnymi, rysowanymi anime. Warte sprawdzenia dla fanów Street Fightera będą też Lost Episodes, gdzie spotkamy kilka znanych postaci.

Tak podsumowując ten segment, to...no, nie spodziewałem się, że stwierdzę coś takiego po drugim przejściu, ale nie licząc niesamowitej skali opowieści, warto zagrać w Asura's Wrath głównie dla niej. Nie każdemu się spodoba, ale ja nie mogłem się oderwać od ekranu. Po prostu piękne to było. Mocno w stylu anime, bardzo japońskie, ale jeżeli ktoś to lubi (lub jest w stanie się przełamać), doświadczy naprawdę świetnej fabuły.



Nie bez powodu jednak wracam co chwila do tego "interaktywnego anime", bo to jest coś, co czuć zarówno w narracji, jak i rozgrywce. Po pierwsze, całość jest podzielona na dosyć krótkie rozdziały, z przypominajką poprzednich wydarzeń na początku i zapowiedzą kolejnych. Po pierwsze, wzmaga to odczucie oglądania serialu, a po drugie zachęca do powrotu do etapów i prób zdobycia lepszej oceny, bo skoro i tak zajmuje to względnie niewiele, to powtórka nikogo nie zaboli. No i do tego można praktycznie w nieskończoność rozgrywać swoje ulubione momenty, wystarczy po ich jednokrotnym ukończeniu, wybrać je z menu.

Sama rozgrywka też raczej właśnie przypomina oglądane filmu/serialu, a nie czystej krwi granie. Cut-scenek jest tutaj cała tona, tak samo sekwencji QTE. Jeżeli już przychodzi do walki, to zostajemy zamknięci na niewielkiej arenie i musimy nabić pasek Furii Asury, aby - tak, zgadliście - móc odpalić kolejne QTE i tak w kółko. Momentami jednak te starcia (głównie pod koniec i w DLC) potrafią być wymagające, ale nie jest to coś, przy czym rzucalibyście padem. Bossowie jednak potrafią napsuć nieco krwi, ale niesamowita widowiskowość tych starć wynagradza absolutnie wszystko. Dodatkowo w kilku sekwencjach zabawimy się w coś w rodzaju "celowniczka", gdzie Asura będzie gdzieś spadał/leciał/biegł, a my będziemy namierzać wrogów i posyłać w ich kierunku salwy z broni dystansowej, okazyjnie kontrując przyciskiem jakiś ich atak. Przykład macie chociażby w rozdziale otwierającym grę. 

Ogólnie jednak nastawiajcie się raczej na oglądanie całej masy scenek przerywnikowych, mniej lub bardziej interaktywnych, a o wiele mniej grania. Po prostu, kiedy takie Life is Strange określa się interaktywnym filmem, tutaj mamy do czynienia z interaktywnym anime. Tylko tyle i aż tyle. Graficznie i muzycznie Asura's Wrath dalej solidnie się broni, a więc nikt nie powinien na ten aspekt narzekać. Muzyka momentami zrywa czerep, a motyw przewodni Yashy brzmi, jakby był rodem wydarty z jakiegoś szalonego westernu. No jest fantastycznie.


My wrath is finally...gone


Chciałbym w tym miejscu polecić Asura's Wrath każdemu, ale jak nienawidzę używania określenia "gra nie dla każdego" (bo nie ma takich "dla każdego"), tak tutaj pasuje ono idealnie. Wielu zmęczy nieustanna akcja, niejeden odbije się od narracji, nie każdemu spasuje ilość "gry w grze". Ot tak, po prostu, trzeba mieć to na uwadze. Jeżeli jednak po przeczytaniu tekstu czujecie, że to może być coś dla was, to na 99% jest to dokładnie coś dla was. Ograjcie to (jest dostępne m.in. we wstecznej kompatybilności na Xboxach), obejrzyjcie na YT, patrzcie jak gra ktoś inny: bez znaczenia, doświadczenie będzie bardzo podobne. Ze swojej strony mogę powiedzieć, że zdecydowanie warto, bo ja Asurą byłem zachwycony te lata temu, a odświeżając go sobie teraz, byłem pod jeszcze większym wrażeniem. Polecam!

Plusy:
-Widowiskowość przekraczająca wszelkie normy
-Świetna fabuła
-Grafika dalej solidnie się trzyma
-Odczucie "grania w anime", tak bardzo inne od typowych growych adaptacji chińskich bajek

Minusy:
-Ukrycie prawdziwego zakończenia w DLC
-Mało "gry w grze"


Wszystkie zrzuty ekranu pochodzą z "zagrajmy" na kanele MR7RYHARD.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz