czwartek, 29 sierpnia 2019

Kingdom Hearts: Final Mix (PS2/PS3/PS4) - spełnienie dziecięcych marzeń [RETRO]

Podobny obraz
Źródło: https://tiny.pl/t58c2
Kingdom Hearts, seria której fabuła potrafi być niezrozumiała nawet dla jej największych fanów i swoim skomplikowaniem zawstydza nawet słynne Metal Gear Solid (czy może raczej powinienem powiedzieć: serię Metal Gear). Gry będące mieszaniną tak wielu pozornie niepasujących do siebie elementów, że aż dziw bierze, że ktokolwiek w ogóle dał temu zielone światło...a jednak: obecnie mamy tak na oko z milion części, spin-offy (które tak na dobrą sprawę wcale nimi nie są), mangi, książki i wiele innych. Wszystko ma jednak swój początek, a w przypadku Kingdom Hearts jest nim gra z ery PlayStation 2. Jak ona jednak spisuje się teraz, porządnie odnowiona na obecną generację sprzętu? Przekonajmy się.

Dobra, ale czym tak właściwie Kingdom Hearts jest? Otóż wyobraźcie sobie coś takiego: macie swoje ukochane filmy animowane Disneya. Kubuś Puchatek, Mulan, Pinokio, Dzwonnik z Notre Dame czy co tam jeszcze sobie wymarzycie. Teraz zderzcie to z grami od Square Enix, czyli wszelakiej jRPGami, ze szczególnym nastawieniem na serię Final Fantasy. Pozornie absolutnie nic tutaj do siebie nie pasuje czyż nie? A jednak w 2002 roku na PlayStation 2 ukazała się pierwsza gra z cyklu zwanego Kindom Hearts i z miejsca skradła serca graczy na całym świecie sprzedając się w ogromnej liczbie egzemplarzy, zgarniając świetne oceny w mediach branżowych i zapewniając marce jeszcze długie lata życia. 

Pozwólcie jednak, że zanim przejdę do opisu samej części pierwszej (a i na wszelakie następne także przyjdzie czas) napiszę jednak co ta seria znaczy dla mnie i dlaczego tak bardzo ją uwielbiam. A wszystko zaczyna się w momencie kiedy miałem jakieś 10 lat i, jak co środę, zaczytywałem się w nowym numerze magazynu Kaczor Donald, który w tamtym momencie już dawno zastąpił mój ukochany periodyk z Kubusiem Puchatkiem. I tak sobie czytając w pewnym momencie rzuca mi się w oczy obrazek z czegoś przypominającego grę komputerową, jakiś chłopak ze spiczastą czupryną i ogromnym kluczem w łapach, a obok...Donald i Goofy. Jak już się zapewne domyślacie była to krótka reklama Kingdom Hearts, a konkretniej drobna zapowiedź jej zbliżającej się wielkimi krokami części drugiej. 

Znalezione obrazy dla zapytania kingdom hearts sora donald goofy
Uwierzcie mi: z tą trójką spędzicie wiele fantastycznych chwil
Źródło: https://tiny.pl/t58cn
I nawet nie potraficie sobie wyobrazić jak bardzo zapragnąłem wtedy w to zagrać, a jako posiadacz zaledwie PSXa (i jestem w pełni świadom, że nie był to PSX, a PSOne, bądźmy jednak szczerzy: chyba co drugi Polak tak odnosi się do tej konsoli) niestety nie miałem takiej możliwości. No i tak lata mijały, a ja w końcu zakupiłem PS4 i akurat zbieg okoliczności sprawił, że w tym samym roku na tej platformie zadebiutowała składanka kilku pierwszych części o tytule 1.5+2.5 i w końcu, po prawie 11 długich latach oczekiwania, w końcu mogłem zagrać w wymarzone tytuły. I jak się zapewne domyślacie: z miejsca je pokochać. I tym akcentem tak (nie do końca) płynnie przejdźmy w końcu do opisu gry, która wszystko to zapoczątkowała, a którą po raz kolejny w tym roku ukończyłem: Panie i Panowie, oto przed wami pierwsze Kingdom Hearts!

This world has been connected*

Rozpocznijmy może od tego co najbardziej konfunduje osoby, które tak sobie patrzą na tą serię z zewnątrz: fabuły i świata przedstawionego. I pragnę pospieszyć z informacją, że część pierwsza nie jest jeszcze tym momentem gdzie zaczyna robić się naprawdę dziwnie i wszyscy przestają wszystko rozumieć. Pod względem historii jest tutaj naprawdę prościutko. Główny bohater, Sora, mieszka sobie na wyspie zwanej (dosyć wymownie) Destiny Island i zazwyczaj miło spędza czas z dwójką swoich najlepszych przyjaciół: siwowłosym edgy-boyem Riku i pogodną Kairi. Cała ta trójka jednak marzy o opuszczeniu tej wyspy i zobaczeniu reszty świata. Nie spodziewają się jednak jak szybko ich marzenia się ziszczą.

Znalezione obrazy dla zapytania kingdom hearts
To jeszcze nie ten moment kiedy na ekranie zagości nam aż tyle postaci: 
fabuła części pierwszej jest o wiele bardziej kameralna
Źródło: https://tiny.pl/t58c1
Otóż w wyniku dziwnego splotu wydarzeń (które zostaną porządnie wytłumaczone jednak sporo później, niektóre wręcz w innych częściach) mieszkanie naszych bohaterów nawiedzają tajemnicze stwory zwane Heartless, nasza trójka się rozdziela, a Sora wchodzi w posiadanie tajemniczej broni: ikonicznego dla serii Keyblade'a, będącego czymś w rodzaju miecza przyjmującego formę ogromnego klucza, a następnie trafia do Traverse Town: tajemniczego, małego miasteczka, gdzie spotyka wspomnianych już na wstępie Donalda i Goofy'ego. I prawdziwa przygoda zaczyna się tak naprawdę dopiero w tym miejscu.

Razem z naszymi nowymi towarzyszami wyruszamy w wielką podróż: Sora w poszukiwaniu swoich przyjaciół, a jego koledzy króla Micky'ego (tak, dokładnie TEGO Micky'ego). I tutaj właśnie wskakuje nam motyw filmów Disney'a: otóż w świecie Kingdom Hearts istnieje wiele światów, które wszystkie zazwyczaj są od siebie oddzielone i mieszkańcy jednego nie mają pojęcia o drugim. Zaczęło się jednak dziać coś niezwykle dziwnego i bariera rozdzielająca wszystkie te krainy zniknęła, a dodatkowo niektóre ze światów zaczęły zwyczajnie znikać (a zniknięcie każdego symbolizowała jedna spadająca gwiazda), a w większości zaczęły pojawiać się wspomniane wcześniej stwory zwane Heartless. I właśnie nasza w tym rola aby wszelakie zagrożenie wyeliminować, przyjaciół odnaleźć, poznać przyczynę wszystkich ostatnich wydarzeń...a przy okazji nieco sobie pozwiedzać. 

This boat runs on happy faces

A czego my tutaj nie zobaczymy! Ilość światów w części pierwszej co prawda nie przytłacza swoją liczbą, jednak to co tam znajdziemy wywoła uśmiech na twarzy każdego w którego głębi pozostała jeszcze chociaż odrobina tego dziecka, którym kiedyś był. Pośmigamy na lianach razem z Tarzanem, pomożemy Jackowi Skellingtonowi zorganizować idealne Halloween czy razem z Aladynem obijemy twarz Jafara. Reszty światów nie zdradzę: już ich odkrywanie i ekscytacja przed odwiedzeniem kolejnego jest świetną zabawą samą w sobie.

Trzeba wam jednak wiedzieć, że to jeszcze nie wszystko o czym zapewne już pomyśleliście: co z postaciami czy światami z gier Square Enix? Te co prawda nie dostały własnych światów (co nie jest do końca prawdą, ale w tym celu musiałbym dosyć porządnie zaspoilerować wam dwójkę: a tego robić nie chcę) jednak występują tutaj licznie, a ich wplecenie w świat przedstawiony jest godne podziwu. Squall (tutaj zwany Leonem) z FFVIII czy Aerith i Cloud z siódemki: te wszystkie osoby tutaj są i w zdecydowanej większości mają bardzo ważne role w fabule, a jeżeli nawet nie to dostają bardzo ciekawe wątki poboczne, z czego ten dotyczący postaci z FFVII jest chyba najciekawszym, ciągnącym się przez kilka gier.

Znalezione obrazy dla zapytania kingdom hearts cloud and sephiroth
Tak, tą kultową dwójkę także tutaj zobaczymy!
Źródło: https://tiny.pl/t5s3h
Prawdziwa zabawa zaczyna się jednak dopiero wtedy kiedy wszystkie te postacie zderzymy ze sobą: co powiecie na Squalla pomagającemu wiadomym Dalmatyńczykom czy wspierającym Sorę radą? Co kiedy zobaczymy sklep gdzie Cid sprzedaje części do naszego statku (o tym nieco później), a obok będziemy mogli zakupić przedmioty od Hyzia, Dyzia i Zyzia? A teraz pomyślcie sobie, że to dopiero rozgrzewka przed tym wszystkim co zastaniemy w dwójce!

Drugim z niesamowicie ważnych fabularnych filarów serii (gdyż zagadnienie jakie wam przedstawię zwyczajnie nie jest możliwe do ukazania w zaledwie jednej grze) jest to czego gołym okiem nie zauważymy: motyw dorastania. Pierwsza część serii pokazuje nam bohaterów będących jeszcze dziećmi, które próbując opuścić Destiny Island, wyspę na której mieszkają, tak naprawdę wchodzą w okres dorastania i wczesnej nastoletniości. Chcą odkrywać nowe światy, poznawać nowe rzeczy, odciąć się - tutaj dosyć dosłownie - od tego wszystkiego co tak bardzo w ich nastoletnich oczach stanowi ograniczenie. Swojego otoczenia, domu rodzinnego czy samych rodziców (co zresztą bardzo w grze widać: wiemy, że rodzice bohaterów "gdzieś tam są", ale co najwyżej słyszymy ich głosy, nigdy ich nie zauważając). Pojawiają się pierwsze miłości i pierwsze waśnie w do tej pory nierozłącznych grupach przyjaciół, a wszystko to znajduje swoje rozwinięcie w częściach następnych i swoistą kulminację dopiero w części trzeciej.

May your heart be your guiding key

Czym jednak była by gra gdyby nie można było w nią, well, grać. No i niestety tutaj nieco do narzekania już mam. Otóż po pierwszym Kingom Hearts bardzo widać, że jeszcze nie było wiadomo w jakim kierunku seria będzie chciała pójść, dostaliśmy więc dosyć standardowego RPGa akcji. Nie byłoby w tym nic złego, gdyby nie to, że sama walka, czyli czynność na której spędzimy gros czasu...była tak bardzo sztywna. I nie chciałbym zostać tutaj źle zrozumiany: absolutnie nie bawiłem się źle grając. Trzeba jednak powiedzieć szczerze, że mając już jakiś punkt odniesienia, którym są części kolejne jedynka nie wypada na ich tle najlepiej. Mamy proste menu z kilkoma opcjami: Attack, Magic, Item i (chociaż ta konkretna funkcja dochodzi nieco później) Summon. Z pomocą D-Pada pomiędzy tymi wszystkimi opcjami się w dosyć prosty sposób przełączamy, jednak nie wszystko jest tutaj tak czytelne jak być powinno: niejednokrotnie w ferworze walki zapominałem, że akurat wybrałem pole z magią i chcąc zaatakować niepotrzebnie marnuję czas wystawiając się na obrażenia i marnując punkty many. Niektóre czary możemy co prawda podpiąć pod szybkie użycie (przycisk L1), jednak jesteśmy tutaj ograniczeni do zaledwie trzech pozycji.

Znalezione obrazy dla zapytania kingdom hearts 1 combat
Walce z jedynki niestety daleko do dynamiki jej następców
Źródło: https://tiny.pl/t5s3p
Same starcia pomimo tego, że przebiegają dosyć szybko, nie kuszą wielką dynamiką. Wyraźnie czuć, że Sora bardzo mocno "trzyma się podłoża" a ciosy są na moje nieco zbyt "fizyczne" co nieco gryzie się z niezwykłą lekkością i szybkością ich wyprowadzania (gdzie idealny balans moim zdaniem osiągnęło dopiero Kingdom Hearts: Birth by Sleep). Co się zaś tyczy magii większych zastrzeżeń nie mam: główny bohater posiada dosyć standardowy arsenał znany z większości gier Final Fantasy. I tak posiadamy czary takie jak chociażby fire, blizzard czy heal, które z czasem ewoluują w swoje potężniejsze odpowiedniki. Do rzucania tychże zaklęć wykorzystujemy podzielony na segmenty pasek many, a ją samą możemy odnowić używając odpowiedniej mikstury czy atakując przeciwników fizycznie, co przy ograniczonym miejscu na przedmioty w naszym ekwipunku niejednokrotnie będzie nieodzowne.

Czemu pragnę poświęcić osobny akapit są summony i bynajmniej nie ze względu na ich mechanikę, ale O WIELCY PRZEDWIECZNI JAKIEŻ TO JEST WIDOWISKOWE! Feeria barw i efekty jakie temu towarzyszą przyćmiewają praktycznie wszytko inne co w tej grze zobaczymy. A przyzwać będziemy mogli nie byle kogo: wśród summonów znajdują się takie osoby jak Simba, Dżin czy mój ulubiony Mushu. Każdy z nich na dodatek działa totalnie inaczej i daje nam co innego: wspomiany Mushu będzie chociażby strzelał do przeciwników ognistymi kulami, a Dzwoneczek uleczy nas i naszych towarzyszy.

Co jakiś czas natrafimy także na bossów i tutaj sprawa na szczęście wygląda nieco lepiej niż w przypadku szeregowców. Nie wystarczy mashować jednego przycisku, a praktycznie na każdego "szefa" trzeba znaleźć jakiś sposób, zazwyczaj na szczęście dosyć oczywisty: ot, chociażby w przypadku Jafara gonimy za niosącym lampę Iago. Większość z tych starć jest naprawdę ciekawie pomyślana: moim faworytem jest tutaj walka z Oogie-Boogiem, gdzie stoimy na czymś w rodzaju ogromnej ruletki i będziemy musieli poradzić sobie z tym co akurat wylosujemy. Oczywiście pojawiają się tutaj drobne wyjątki, ale nie wynikają one z pomysłu na samo starcie, a z ułomności mechaniki latania/pływania (gwarantuję wam, że przy starciu z ostatnim bossem będziecie mieli ochotę rzucić padem o ścianę). Ogólnie jednak jeżeli chodzi o starcia z bossami gra nie ma się czego wstydzić. 

Podobny obraz
Jedna z fajniej pomyślanych walk w całej grze: starcie z Oogie-Boogiem
Źródło: https://tiny.pl/t5s32
Rozwój postaci (tak samo zresztą jak większość mechanik) jest dosyć prosty: ot, z każdym zdobytym poziomem naszym bohaterom podnosi się jakaś jedna, konkretna statystyka, jak siła ataku czy też maksymalny poziom zdrowia. Dodatkowe czary dostajemy wraz z rozwojem fabuły, tak samo zresztą je rozwijamy. Nie mam tutaj powodu do narzekań: nie jest to nic skomplikowanego, ale zdecydowanie zdaje egzamin.

Co jednak powodem do narzekania jest to sztuczna inteligencja naszych towarzyszy, których przydatność w walce jest równie duża co worka ziemniaków. Giną błyskawicznie, wykorzystują mikstury przy najmniejszych zadrapaniach, a obrażenia zadawane przez nich są żadne. Co prawda kilka aspektów da się dostosować, ale w dalszym ciągu jestem zdania, że już standardowe ustawienia chociażby Donalda i Goofy'ego powinny być dostosowane porządnie. Za jedynego przydatnego  kompana uważam chyba tylko Bestię (chyba nie muszę tutaj mówić z jakiego to filmu), jednak z jego pomocy korzystamy niezwykle krótko.

This world is just to small

Powiedzieć to trzeba: niestety bardzo wyraźnie widać, że pierwsze Kingdom Hearts jest grą z ery PlayStation 2. I chciałbym być tutaj ponownie źle zrozumiany: dzięki swojej mocnej stylizacji i niesamowitej, bajkowej stylistyce ząb czasu nie nadgryzł jej aż tak mocno jak wielu innych gier z tamtej epoki. Nie da się jednak nie zauważyć, że twarze postaci wyglądają nawet na obecnej generacji sprzętu tragicznie, a wiele z teł to po proste, płaskie tekstury (co szczególnie widać w krainie Tarzana). Same światy też nie należą do największych: składają się zazwyczaj z kilku niewielkich lokacji na krzyż, pomiędzy którymi przechodzimy oglądając (na szczęście błyskawiczny) ekran wczytywania. Na prawdziwą rewolucję w tej materii zaczekamy niestety aż do premiery  pełnoprawnej części trzeciej.

Znalezione obrazy dla zapytania kingdom hearts halloween town
Lokacje niestety nie grzeszą rozmiarem
Źródło: https://tiny.pl/t5s3b
Jednak zanim do konkretnych światów będziemy mogli wkroczyć i zacząć działać będzie trzeba się do nich jakoś dostać. I tutaj wchodzi chyba najgorszy element gry, który niestety nie zostanie porządnie zrobiony chyba nigdy i jest najmniej lubianym przeze mnie fragmentem praktycznie każdej części: latanie Gummi Shipem, statkiem złożonym z małych klocków, który przy pomocy znanych skądinąd Chipa i Dale'a możemy modyfikować, dodając do niego nowe klocki zwiększające jego wytrzymałość, zwiększające obrażenia czy dodające swego rodzaju atak specjalny. Etapy te są nudne, brzydkie i niesamowicie monotonne: z ulgą przywitacie możliwość swobodnego teleportowania się do konkretnych światów pojawiającą się nieco później.

Podobny obraz
Etapy latane to katorga i przykra konieczność
Źródło: https://tiny.pl/t1qfd
Co jednak nigdy nie zawodzi to muzyka. I o Wielcy Przedwieczni, jak ona jest dobra! Ciężko określić mi ją "jakoś" i powiedzieć dlaczego konkretnie jest tak świetna: po prostu jest idealnie wpasowana w praktycznie każdy moment i nasze uszy doznają prawdziwej rozkoszy zarówno kiedy w naszych głośnikach/słuchawkach goszczą podniosłe chóry jak i rozluźniające, proste utwory. Zwyczajnie Yoko Shimomura odwaliła genialną robotę komponując utwory do całej serii Kingdom Hearts i stała się dla niej kimś takim jak Naobuo Uematsu dla Final Fantasy: niby można by ją zastąpić, ale to już nie byłoby to samo. O genialnej piosence otwierającej grę w wykonaniu Utady Hikaru nawet nie wspominam bo nie znam osoby, której by się ona nie podobała.

Let’s meet again, in the next life

Mogłem w tej recenzji całkiem sporo narzekać, ale nie zrobiłem tego wszystkiego bez celu: otóż jak dla mnie, pomimo tych wszystkich wad jakie ta gra posiada, a posiada ich wiele, jest czymś co (z braku lepszego określenia) nazwałbym "grą na dychę". Jasne, mogę narzekać na braki w systemie walki, na niewielkie, korytarzowe światy czy na dosyć nierówny poziom trudności. I tak, praktycznie każda następna część wszystko robi lepiej niż jedynka, czy to fabularnie czy gameplayowo. Jednak to właśnie jedynka jest miejscem gdzie "to wszystko się zaczęło" i gdyby nie ona nie dostalibyśmy fenomenalnej części drugiej, gigantycznej i wypchanej atrakcjami trójki czy mojego ukochanego Birth By Sleep. Bardzo chciałem wam tutaj przekazać czym pierwsze Kingdom Hearts dla mnie jest, jednak mój literacki warsztat chyba jeszcze na to nie pozwala. A jest to gra będąca czymś wyjątkowym, spełnieniem praktycznie wszystkiego czego mogłem od niej oczekiwać kiedy przeczytałem o niej po raz pierwszy jeszcze jako dzieciak. I pomimo tego wszystkiego zachęcam do zagrania, tym bardziej, że problemów wielkich z dostępnością ta gra nie ma i odpalicie ją na prawie każdej konsoli Sony, a także na PCtowych emulatorach PlayStation 2. To co, teraz byle do dwójki?

Plusy:
-Wszystko o czym marzyliście za dzieciaka: i więcej
-Prosta, ale sympatyczna fabuła
-Obłędnie dobra ścieżka dźwiękowa
-Solidna długość około 30 godzin głównego wątku
-Fajnie zaprojektowane walki z bossami
-Tona nawiązań do klasyki Disneya i gier od Square
-Sepiroth!

Minusy:
-Prosty, dosyć ubogi system walki
-Niewielkie, korytarzowe światy
-Momentami nierówny poziom trudności
-Fatalne AI towarzyszy
-Gummi Ship

*Wszystkie śródtytuły to cytaty z całej serii Kingdom Hearts

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz