Źródło: https://cutt.ly/AfJ33Dy |
Uwielbiam te momenty kiedy pod wpływem impulsu kupię jakąś grę w promocji i okazuje się ona jedną z najmilszych niespodzianek z jakimi miałem ostatnio do czynienia. Stworzone przez Nippon Ichi Software A Rose in the Twilight jest taką właśnie produkcją.
Twórcy serii Disgaea nieustannie mnie zaskakują. Kiedy myślałem, że brylowali i brylować będą tworząc prześmiewcze taktyczne RPG z toną specyficznego humoru najpierw dostałem genialne Yomawari: Night Alone, a teraz chyba jeszcze lepsze A Rose in the Twilight. Grę logiczną, która zachęciła historią i klimatem do jej poznania osobę, która za często w takie produkcje nie grywa.
Nie było tak, że od samego początku miałem oko na opisywaną produkcję. Ba, powiem więcej: do momentu ujrzenia jej na wyprzedaży nie miałem bladego pojęcia o tym, że ona w ogóle istnieje. Kusiła jedynak ceną, opinie miała raczej pozytywne i na materiałach wyglądała bardzo ładnie. Uznałem więc, że "a co mi szkodzi" i praktycznie od razu zapadła decyzja o kupnie. Niedługo później grę odpaliłem i na najbliższe 2-3 dni przepadłem. Bo wierzcie mi lub nie, ale z tak niesamowicie klimatyczną i przy tym niezaniedbującą rozgrywki produkcją nie miałem - w Yomawari rozgrywka jednak nie dorastała do pięt atmosferze - do czynienia od dawna.
W A Rose in the Twilight przyjdzie nam się wcielić w tytułową Rose, młodą dziewczynkę w której buty wskakujemy praktycznie zaraz po uruchomieniu gry. Jakiś wstęp, wyjaśnienie, cokolwiek? Nope, absolutnie nic. Gdzie jesteśmy oraz dlaczego się tam znaleźliśmy? Też nic. Nasza bohaterka jest jednak obtoczona tajemniczymi cierniami, a przypominające zamek miejsce wydaje się niczym zamrożone w czasie - i to całkiem dosłownie. Po kilku chwilach odkrywamy, że Rose umie przechwytywać "czerwień" (jak się zapewne już domyślacie - krew) z rzeczy czym zamraża je w czasie. Takich przedmiotów nie poruszy nawet największy siłacz, ale za to wyssaną z nich posokę można wykorzystać gdzie indziej. Ot, chociażby próbując poruszyć stojący nam na drodze głaz. Szybko natrafiamy także na tajemniczego Golema, który już do samego końca będzie naszym towarzyszem podróży.
Nie było tak, że od samego początku miałem oko na opisywaną produkcję. Ba, powiem więcej: do momentu ujrzenia jej na wyprzedaży nie miałem bladego pojęcia o tym, że ona w ogóle istnieje. Kusiła jedynak ceną, opinie miała raczej pozytywne i na materiałach wyglądała bardzo ładnie. Uznałem więc, że "a co mi szkodzi" i praktycznie od razu zapadła decyzja o kupnie. Niedługo później grę odpaliłem i na najbliższe 2-3 dni przepadłem. Bo wierzcie mi lub nie, ale z tak niesamowicie klimatyczną i przy tym niezaniedbującą rozgrywki produkcją nie miałem - w Yomawari rozgrywka jednak nie dorastała do pięt atmosferze - do czynienia od dawna.
Czerń, biel i czerwień
W A Rose in the Twilight przyjdzie nam się wcielić w tytułową Rose, młodą dziewczynkę w której buty wskakujemy praktycznie zaraz po uruchomieniu gry. Jakiś wstęp, wyjaśnienie, cokolwiek? Nope, absolutnie nic. Gdzie jesteśmy oraz dlaczego się tam znaleźliśmy? Też nic. Nasza bohaterka jest jednak obtoczona tajemniczymi cierniami, a przypominające zamek miejsce wydaje się niczym zamrożone w czasie - i to całkiem dosłownie. Po kilku chwilach odkrywamy, że Rose umie przechwytywać "czerwień" (jak się zapewne już domyślacie - krew) z rzeczy czym zamraża je w czasie. Takich przedmiotów nie poruszy nawet największy siłacz, ale za to wyssaną z nich posokę można wykorzystać gdzie indziej. Ot, chociażby próbując poruszyć stojący nam na drodze głaz. Szybko natrafiamy także na tajemniczego Golema, który już do samego końca będzie naszym towarzyszem podróży.
Źródło: https://cutt.ly/gfL2RaF |
Natrafimy także w trakcie gry na walki z bossami w oszałamiającej liczbie dwóch. Od razu wam powiem, że jak dla mnie to o dwie za dużo. Nie są one co prawda jakoś straszliwie trudne, ale najwięcej grając nadenerwowałem się właśnie przy nich. Wymagają od gracza głównie - znowu - zręczności i minimalnego wysilenia szarych komórek. Bardzo ciężko odnieść w nich sukces przy pierwszym podejściu, a z kolei kiedy poznamy już schemat ataków wroga (ZAWSZE taki sam) to wszystko robimy już właściwie z automatu. No chyba, że czasami hitboxy coś odwalą i oberwiemy choć nie powinniśmy, ale takie przypadki należą do rzadkości. Sami bossowie są naprawdę fajnie zaprojektowani, a muzyka - do niej samej przejdę później - towarzysząca starciom to miód na uszy.
Źródło: https://cutt.ly/EfZJTsv |
Obie te rzeczy bowiem absolutnie miażdżą. Fabuła jest opowieścią pełną cierpienia i smutku, a podkreśla to nawet sposób w jaki ją odkrywamy. W trakcie całej rozgrywki nie pada bowiem ani jedno słowo, a wszelakie informacje na temat świata poznajemy zbierając zapiski i - jak to nazywa je sama gra - Krwawe Wspomnienia. Zapiski nie są niczym specjalnym i przez większość gry służą nam częściowo za dodatkowy tutorial zaledwie przy okazji pogłębiając nieco lore. Krwawe Wspomnienia to jednak całkowicie inna bajka i o ile pergaminy pominąć raczej ciężko, tak drugi tym znajdźki jest czymś przy czego szukaniu przyjdzie nam się już nieco wysilić. Ich działanie jest dosyć proste - znajdujemy plamę krwi, zazwyczaj gdzieś w pobliżu zwłok. Wsysając ją - a trzeba też pamiętać, że nie zawsze będziemy mogli to zrobić - poznamy wspomnienia jej posiadacza. Te będą przedstawione w formie bardzo enigmatycznych, krótkich scenek, wszystkich utrzymanych w kolorystyce krwawej czerwieni. Warto postarać się zebrać je wszystkie, bo naprawdę wiele wnoszą do opowiadanej historii, stanowiąc praktycznie jej trzon. Tutaj od razu pro-tip dla was: po walce z ostatnim bossem na ziemi zostaje jedno takie. Uważajcie aby go nie pominąć, ja to zrobiłem i chcąc je poznać musiałem powtarzać całe starcie od początku. Gra ma też "trzy" zakończenia. Jedno dodatkowe (które to za pierwszym razem i tak zapewne odkryjecie, bo ciężko się od razu domyślić co naprawdę trzeba zrobić), jedno "główne" zostawiające nas jednak z masą pytań i w końcu to "domyślne" z całą dodatkowa lokacją i walką z bossem pod koniec.
Źródło: https://cutt.ly/MfL8Y2F |
Źródło: https://cutt.ly/sfZHAXe |
Róża, krew i cierń
A Rose in the Twilight jest kolejną grą jakiej udało się mnie wziąć z całkowitego zaskoczenia. Nie wiedząc o niej wcześniej nic dostałem niesamowicie klimatyczną (ale nie będącą horrorem, nic z tych rzeczy) produkcję z prostą, ale wciągającą rozgrywką. To dzieło przy którym nacieszycie zarówno oczy jak i uszy, a dodatkowo rozgrzejecie trochę mózgownice. Do kupna zachęca też cena: na PC dostaniemy tytuł za zaledwie 36 zł. Na PS Vita cena jest nieco większa (80 zł), ale warto zapolować na promocję jeżeli gracie na przenośnej konsoli Sony. Jeżeli tylko lubicie gry logiczne i poszukujecie czegoś z niesamowitym klimatem nie zastanawiajcie się dwa razy: warto.
Plusy:
-Niesamowity klimat
-Prosta, ale przy tym pełna emocji fabuła
-Stylizowana oprawa graficzna robi wrażenie
-Świetna ścieżka dźwiękowa
-Świetna ścieżka dźwiękowa
-Przyjemna, wymagająca sporo myślenia rozgrywka
Minusy:
-Momentami skoki poziomu trudności
-Dosyć krótka (5-6 godzin)
Minusy:
-Momentami skoki poziomu trudności
-Dosyć krótka (5-6 godzin)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz