Źródło: https://tiny.pl/76trj |
Na okładce gry mech i dziewczyna z kataną. W tytule mamy "wojnę". Oczywistym jest więc, że najnowsze Sakura Wars jest...symulatorem randek, nieco dla niepoznaki podlanym sosem z musou. Czy taka kombinacja miała prawo się udać?
Wbrew brakowi numerka w tytule, Sakura Wars wcale nie jest czymś nowym, a marka towarzyszy nam (czy w zasadzie Japończykom) od 1996, kiedy to światło dzienne ujrzała gra na Segę Saturn. Była to taktyczna gra turowa (twórcy przyznają się do inspiracji serią Fire Emblem) połączona ze wspomnianym na wstępie symulatorem randkowania i visual novel. Nigdy jednak światła na Zachodzie oficjalnie nie ujrzała, a chętni mogli ją ograć co najwyżej z fanowskim tłumaczeniem. Dostaliśmy za to część piątą, której rozgrywka była nieco bardziej zbliżona do serii Valkyrie Chronicles z jej systemem BLiTZ.
Sam serię kojarzyłem zaledwie z nazwy i zapowiedź nowej odsłony - mającej być "miękkim rebootem" serii - nieprzesadnie mnie obeszła. Nastawienie na aspekty symulatora randek tym bardziej studziło mój zapał, bo do mechów wsiadaliśmy ponoć raczej rzadko. Zachęcony jednak bardzo pozytywnymi słowami kilku członków portalu PPE (dzięki Sejman22!), wyrwałem grę w drobnej promocji i oh boy, ależ ja się cieszę, że jednak to zrobiłem. Przejdźmy jednak do rzeczy.
W kwiatach wiśni
Rok 1940, fikcyjna wersja ery Taishō, Japonia. Do Tokio przybywa młody kapitan marynarki, Seijuro Kamiyama, mając objąć dowództwo nad nowym oddziałem. Tym okazuję się teatralna trupa młodych dziewcząt, której nasz bohater ma zostać opiekunem. Ej, ej, ale jak to: kapitan marynarki doglądający młodych aktorek? Tutaj właśnie tkwi haczyk: dziewczyny należą do Kwiatowej Dywizji i kiedy nie szaleją na deskach teatru, walczą w mechach kobu z najeźdźcami z innego wymiaru. Ot, normalka. Kamiyama więc - a razem z nim gracz - spróbuje poprowadzić nasze dzielne dziołuszki do sukcesów na obu tych polach. Droga ku temu będzie jednak długa i wyboista.
Źródło: https://tiny.pl/76cxv |
Członkiń naszego oddziału będzie pięć. Pierwszą - i najbardziej fabularnie istotną - będzie tytułowa Sakura, energiczna i zdeterminowana dziewczyna. Zaraz za nią w kolejce stoi wybuchowa Hatsuho, której wszędzie pełno i jest taką typową "chłopczycą". Dalej zobaczymy się z Clarissą, fascynatką literatury wprost z Luksemburga, ninją Azami oraz nieco starszą od reszty, profesjonalną aktorką Anastazją.
Większość czasu spędzimy na łażeniu i gadaniu, a więc priorytetem musiało być to, aby wszystkie te postacie miały ciekawie napisane charaktery. Początkowo byłem co prawda sceptycznie nastawiony do kilku z nich, ale dzięki poświęceniu rozdziału każdej z dziewczyn przestałem szybko mieć ten problem. Praktycznie każda z nich ma totalnie różny charakter, bardzo da się lubić, a ich chemia z Kamiyamą jest prześwietna. Sam główny bohater zresztą jest naprawdę fajnie pomyślany, potrafi walnąć takim testem, że klękajcie narody i to ogólnie mega-sympatyczny koleś. Z jakiegoś powodu myślałem, że ma być niemym protagonistą (nie pytajcie), ale odpalając grę bardzo miło się zaskoczyłem. Duża też w tym zasługa świetnego voice-actingu. Ten jest dostępny tylko japoński, ale stoi na naprawdę bardzo wysokim poziomie i chyba nie wyłapałem ani jednej źle zagranej roli. Klasa. Szkoda tylko, że gra jest pod względem udźwiękowienia dialogów dosyć niekonsekwentna i nigdy nie wiedziałem czy teraz usłyszę jakieś głosy czy też nie. Na całe szczęście, przez większość czasu odpowiedź brzmiała "tak". Ogółem do samego końca gry jedyna członkini Kwiatowej Dywizji z jaką się nie polubiłem była Anastazja. Jak gadać z każdym to z każdym, ale ani jej charakter, ani głos, ani wygląd mi nie podpasował. Tak samo wątek jej przeznaczony to klisza na kliszy i można go przewidzieć praktycznie od samego początku. Nie zaskakuje absolutnie niczym.
Sama fabuła może też przesadnie odkrywcza nie jest, ale jej prostota ma w sobie całe mnóstwo uroku. Niby gdzieś tam w tle czai się wątek najazdu z innego wymiaru i w efekcie ratowania co się da ratować, ale to takie "meh" wszystko. Osobiste historie (prawie) każdej z postaci są jednak naprawdę bardzo fajne, śledzi się je z niekłamaną sympatią, a wszystko to jest podlane całą toną niesamowicie sympatycznego humoru. Nie zdarza mi się często głośno śmiać przed monitorem, ale tutaj bywało tak często i gęsto. Uprzedzam jednak wszystkich, że zarówno stylistyka, jak i sama historia czy humor są mocno japońskie: jeżeli czegoś takiego nie lubicie, lepiej sobie odpuśćcie.
Źródło: https://tiny.pl/76cc2 |
Całość jest utrzymana w mocno "mangowym" klimacie i o ile całość nie ma podjazdu do przepychu takiego Ni no Kuni (nawet jedynki, dalej cudowna!) czy Persony 5, tak jest schludnie i naprawdę bardzo ładnie. Szczegółów jest sporo, postacie odbijają się w lustrach (rej-trejsing Pany!), jest kolorowo. Najbardziej odstaje tutaj mocno nijaki wymiar demoniczny (o nim w konkretach później), a i fajnie by było zobaczyć nieco więcej lokacji, bo przez gros czasu będziemy biegali po jednych i tych samych miejscówkach, w większości teatrze. Nic się na przestrzeni gry też w nich raczej nie zmienia i niektórych może to po czasie zacząć męczyć. Nie zmęczy za to nikogo muzyka: gra ma naprawdę świetną, pasującą do klimatu ścieżkę dźwiękową. To ten typ gdzie żaden kawałek raczej na dłużej wam w głowie nie zostanie (no, może poza motywem przewodnim), ale będzie się tego świetnie słuchało.
Dobra, ale jak się w to wszystko właściwie gra? Tak nagadałem o mieszance gatunków na wstępie, a ni huhu nic nie wyjaśniłem. Przez większość czasu będziemy poruszać się jako Seijuro po wirtualnym Tokio i rozmawiać z napotkanymi postaciami. Te, które mogą ruszyć fabułę do przodu są oznaczone na mapie zielonym wykrzyknikiem, a te jakie po prostu mają nam coś dodatkowego do powiedzenia: na niebiesko. Tak będziemy sobie biegać od postaci do postaci i naprawdę warto "oblatać" każdego. Można względnie "bezboleśnie" i szybko przejść grę, chodząc tylko tam gdzie iść musimy, ale w takim grani nie widzę sensu: stracimy wtedy taki ogrom całości, że to aż niepojęte. A często te wszystkie dodatkowe dialogi są lepsze niż "zielone"...tak tylko mówię ;)
Źródło: https://tiny.pl/76cd2 |
Warto szczególnie rozmawiać z każdą z dziewczyn z naszej ekipy, bo dzięki temu wzrasta ich sympatia do nas, co prowadzi do "pseudorandkowych" scenek z każdą. Aby doprowadzić do takowych i zwiększać swoją więź z nimi musimy wybierać w trakcie dialogów odpowiednie opcje czy zwyczajnie spędzać s konkretnymi Paniami czas. Większość odpowiedzi w trakcie rozmów będziemy wybierać pod presją czasu, co tylko nadaje pikanterii całości i nie pozwala za długo się zastanawiać, dynamizując całość: zdecydowany plus za to. Nie bałbym się jednak wybierać opcji skrajnie głupich: gra poza automatycznym zapisem pozwala w praktycznie dowolnym miejscu na wykonanie ręcznego. A te głupkowate odpowiedzi czasami wybrać warto, bo śmiechu przy nich bywa naprawdę sporo. Okazyjnie będziemy też musieli wybrać natężenie głosu z jakimś coś wypowiemy i to też bardzo fajny pomysł: zależnie od tego jak "głośno" coś wypowiemy, nasza "reputacja" wśród konkretnych postaci wzrośnie lub zmaleje.
Poza tym wszystkim, dostaniemy także takie poboczne aktywności jak zbieranie obrazków z wizerunkami bohaterów (nie wnoszą do gry praktycznie nic, ale wyglądają ładnie) czy karcianą grę Koi-koi Wars. Jest to w praktyce "growy" odpowiednik kart hanafuda, bardzo znanej i popularnej w Japonii gry karcianej. Ja niezbyt się wciągnąłem, ale podejrzewam, że rozgrywka ta znajdzie swoich pasjonatów. Zasady są proste i klarowne, a gra wszelakie kombinacje kart i to jak są punktowane możemy w dowolnej chwili odpalić sobie jednym przyciskiem na padzie.
Źródło: https://tiny.pl/76cdb |
Najwięcej "batów" zebrała jednak zmiana z taktycznego gameplayu w trakcie walk, na rzecz czegoś bliższego grom musou. Jako, że poprzednie części serii znam zaledwie ze słuchu i YouTube i nigdy w żadną nie grałem, tak podszedłem bez większych oczekiwań. Musou dodatkowo przygarnę w każdej postaci, a więc nastawiałem się na przyjemną łupaninę. I co? Dostałem dokładnie coś takiego, ale o wiele bardziej w stosunku do "warriorsów" uproszczonego. Ot, latamy sobie w tych mechach, wciskamy na zmianę przyciski odpowiedzialne za atak silny/słaby i czasami odpalimy atak specjalny: ot, cała filozofia. Fajne jest to, że każdą z dziewczyn steruje się nieco inaczej: Clarissa będzie brylować w walce dystansowej, a Hatsuho solidnie przydzwoni młotem. Czasami przyjdzie nam nieco "poplatformować", ale mówienie tak będzie raczej mocnym nadużciem. Wbiegniemy sobie na ścianę, odbijemy się, czasami poskaczemy po platformach: tyle. Jest to całkiem przyjemne i dynamiczne, a kilka scen jest naprawdę epickich, ale jako całość...no nic szczególnego. Do tego walki z bossami pomimo widowiskowości są raczej powtarzalne (z jednym takim zawalczymy nawet kilka razy). Jeżeli chcielibyście ograć Sakura Wars dla tego elementu: odpuście sobie, nie warto. Ach, no i jeszcze poziom trudności: jest tak śmiesznie niski, że nawet ktoś trzymający po raz pierwszy pada w łapie bez problemu będzie trzepał "eski". Jeżeli jednak komuś wyjątkowo walka siądzie, to może powtarzać starcia w przestrzeni wirtualnej z innymi postaciami u boku: często jesteśmy skazani na daną towarzyszkę fabularnie.
Koi-koi!
Najnowsza odsłona Sakura Wars jest jednym z milszych growych zaskoczeń z jakimi miałem ostatnio do czynienia. Kupiłem tę produkcję mocno w ciemno i nie wiedząc czego do końca się spodziewać, a dostałem grę z naprawdę sympatyczną fabułą i ciekawymi postaciami. Nie jest to produkcja bez wad, bo tych ma całkiem sporo, ale nie żałuję ani jednej wydanej złotówki. Jeżeli nie odrzuca was mocno "japońska" stylistyka i same założenia, to dajcie tej grze szansę, a będzie was czekać sporo godzin naprawdę świetnej zabawy. Koi-koi!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz