Niezbyt często mamy okazję obejrzeć w polskich kinach anime, tym większym zaskoczeniem były projekcje w największych sieciówkach Belle od Mamory Hosody. Tutaj jednak można by się uprzeć, że w końcu w studyjniakach poprzednie filmy tego reżysera puszczano. Na Jujutsu Kaisen 0 takiego "usprawiedliwienia" już jednak nie mamy.
Fimy Hosody są czymś, co stoi w pełni na własnych nogach. To zamknięte historie z nowymi postaciami i wątkami co produkcję. Jujutsu Kaisen 0 jest co prawda prequelem, ale dalej mocno powiązanym z serią TV, w wersji kinowej podobno nawet bardziej niż w mangowej. Nie zawsze można też łączyć osoby czytające mangi z tymi, które oglądają anime, a do takich należę chociażby ja (i zapewne wielu innych), którzy zazwyczaj czekają na ewentualne adaptacje, czytając komiksy naprawdę od święta.
Dystrybutor podjął więc jednak w naszym kraju (przynajmniej z mojej perspektywy, ale no, ja jestem przeciętnym widzem, a nie żadnym biznesmenem) spore ryzyko, puszczając film powiązany z jakąś większą marką, nie będącą np. Pokemonami, bo to już całkiem inna liga, zarobki i popularność w mediach. Fajnie więc, że (przynajmniej patrząc na te kilka pierwszych dni bytności JJK0 w kinach), widocznie się opłaciło. Pozostaje jednak jedno pytanie: czy to przez jakość samego filmu, czy tylko i wyłącznie głód polskich widzów i siłę marki? Powiem tak...jest tutaj po trochu tego wszystkiego. Ale może po kolei.
Jak już wcześniej wspomniałem, Jujutsu Kaisen 0 (zarówno w mangowej, jak i animowanej formie) jest prequelem "oryginalnego" Kaisena. Głównym bohaterem jest Yuta Okkotsu, który w dzieciństwie stracił w wypadku samochodowym swoją przyjaciółkę, Rikę. Od tego momentu nawiedza Yuutę, nie będąc już jednak uroczą dziewczynką, z którą obiecał się w przyszłości ożenić, a klątwą - potężnym bytem, którego uczucia chronią głównego bohatera z całych sił, nie pozwalając mu nawet odebrać sobie życia samemu.
Nie chcąc pozwolić Rice na dalszy rozlew krwi i nie mogąc jednocześnie w żaden sposób jej powstrzymać, Yuta trafia na Czarowników Jujutsu, którzy specjalizują się w walce z istotami takimi jak ta, która go nawiedza. Początkowo odizolowany, szybko zaczyna (za namową znanego fanom serii Gojou), próbować szkolić się w kontrolowaniu swojej klątwy dla, że tak to ujmę, "większego dobra".
Nie jestem fanem serialowego Jujutsu Kaisen, a więc do wersji kinowej podchodziłem trochę jak pies do jeża. Spośród tych "fenomenów" z ostatnich kilku lat, to zdecydowanie przedkładam go jednak nad takiego Demon Slayera, bo przynajmniej co druga postać mnie tu nie denerwowała, a system mocy i ogólne założenia (chociaż dalej dosyć sztampowe) wydawały się mieć ręce i nogi. Dalej jednak raczej "męczyłem" serię TV do końca, aniżeli z niecierpliwością wyczekiwałem kolejnych odcinków. Czułem, że od początku, aż do praktycznie ostatniego epizodu, nic się nie zmieniło. Główny bohater jaki był na starcie, taki był na końcu, a obecne wydarzenia z mangi ponoć jakoś przesadnie też go nie zmieniają i dalej jest tym samym Itadorim. Po filmie kinowym oczekiwałem więc koherentnej i "zbitej" historii, zamkniętej w ramach jednego, długiego metrażu, z ewentualnym puszczeniem oczka do fanów. Mniej więcej to właśnie dostałem.
Yuta bowiem w końcu jest "jakiś", a ja czuję, że pod koniec tych ok. 95 minut przeszedł zmianę. Nie nazwałbym tego chłopaka z pierwszych chwil i końcówki dokładnie tym samym. Ba, momentami miałem wrażenie, że rzeczy działy się wręcz za szybko i całość byłaby idealnie skrojona pod taki mini-sezon, a nie film kinowy. Podobno w stosunku do mangowego wydania i tak dodano (niekoniecznie zmieniono) całkiem sporo, a więc dlaczego by nie poszaleć bardziej i tutaj?
Ogólnie postaci jest tutaj całkiem sporo, ale tylko ułamek z nich (Maki, Toga, Panda) grają nieco bardziej znaczące role, a i to nie wszyscy, bo najwięcej czasu poświęcono zdecydowanie Maki. Wielu bohaterów dosłownie "przelatuje" przez ekran i na osób, których film kinowy będzie pierwszym kontaktem z marką, wydadzą się niesamowicie randomowi. Micha mi się co prawda ucieszyła, kiedy zobaczyłem Toudou, albo stosunkowo krótkie starcie Nanamiego, ale to nic ponad przyjemny fanserwis. No może poza Getou, który jest tutaj głównym złym i którego motywację w końcu rozumiem.
Jeżeli więc ktoś z was chce wybrać się na seans, a martwicie się, że czegoś nie zrozumiecie, to możecie przestać. Wszystko (wliczając w to zasady rządzące uniwersum) jest tutaj czytelnie wyłożone, momentami miałem wręcz wrażenie, że aż z tym przesadzono. Oczywiście, troszeczkę się na tym straci, ale że mangowe Jujutsu Kaisen 0 powstało jeszcze przed "główną" serią, większość z tego to, jak już kilkukrotnie wspomniałem, raczej sympatyczne easter-eggi na zasadzie "o, tego znam z serialu, teraz będzie kozak!". Kinówka to ogólnie dalej raczej sztamowy shonen, ale na tyle umiejętne podany, że potrafiłem polubić się z Okkotsu i jawnie było mi go przez cały czas szkoda. Łezka nigdy nie pociekła, ale kilku momentom udało się mnie nawet lekko wzruszyć.
Ta ostatnia zresztą nie zapełnia co prawda całego czasu trwania filmu, a do prawdziwego rollercoastera wsiadamy dopiero na ostatnie ok. 30 minut, ale jest na co popatrzeć. Gadania i ekspozycji jest sporo, całość lubuje się w prezencji w stylu "mówić, a nie pokazywać", a wielu z was od dialogów będzie zgrzytać zębami. Chciałbym więc tego nie bronić, ale jestem po prostu przyzwyczajony do tego typu narracji, oglądam mnóstwo anime, gram w japońskie gry i z mojej strony wydaje się to wszystko totalnie naturalne. Ba, kiedy oglądam jakieś zachodnie animacje/gram w gry, dużo rzeczy jest dla mnie dziwne. Ale to tylko ja, lojalnie więc wszystkich "świeżaków" ostrzegam.
Wracając jednak do oprawy i akcji, to z samego tego faktu warto skorzystać z faktu, że jeszcze co najmniej przez najbliższy tydzień większość sieciówek będzie Kaisena puszczała i wybrać się po szkole/pracy, a nie czekać na jakiś streaming. Jest szybko, widowiskowo, a projekty poszczególnych klątw mogą się podobać. Potęgę i grozę bijącą od Riki czuć na kilometr. Końcówka na pewno nikogo oczekującego wartkiej akcji nie zawiedzie. O ile pod względem struktury momentami czuć, że lepiej byłoby zrobić z tego serial, budżet był zdecydowanie kinowy i warto to wszystko zobaczyć na dużym ekranie. Ech, biedni ludzie w Mappie, patrząc na to, iloma projektami są obecnie zarzuceni (i w ostatnim czasie byli), to muszą tam już ledwo wyrabiać.
Zdecydowanie na plus zaskoczyła mnie też muzyka, bo spodziewałem się czegoś, o czym zapomnę zaraz po seansie, a kilka kawałków zdecydowanie zagości na mojej playliście na dłużej. Kiedy miało być smutno, to zdecydowanie było, a dynamiczne momenty dzięki oprawie dźwiękowej tylko skuteczniej pompowały adrenalinę do żył.
Na sam koniec zostawiłem sobie jeszcze polskie tłumaczenie, bo ktoś zdecydowanie się nie popisał. Nie chodzi mi nawet o ogólną "sztywność" języka (zdecydowanie wolę to, niż dodawanie głupich śmieszków i "akcentów", co jest zdecydowanie zbyt częste w polskich grupach fansubberskich), ani nawet zostawienie honoryfikatorów (ludzie ich nienawidzą, mnie nigdy nie przeszkadzały, tutaj tak samo. Zdecydowanie wolę zobaczyć na ekranie Okkotsu-chan, niż jakiegoś dziwacznego potworka w stylu "Okkotsuś"). Nie, to wszystko jest dla mnie nawet ok. Kiedy jednak siedząc na sali kinowej, widzę nachodzące na siebie napisy, kiedy jednocześnie mówią dwie postacie (zamiast dać części na dole, a części na górze ekranu), albo kuriozalne pionowe podpisy na szyldach (ta apteka...), to mam wrażenie, że komuś powinno się solidnie polecieć po wynagrodzeniu. Przepuszczenie takich rzeczy wydaje się średnio zabawnym żartem. Ogółem jednak nie było aż tak źle. No, może jeszcze poza zostawieniem z jakiegoś powodu nieprzetłumaczonego Jujutsu High, a nie skorzystanie z oficjalnego tłumaczenia Waneko, Technikum Jujutsu. Ba, mogłoby być nawet coś innego, ale zostawianie angielskiej nazwy jest kretyńskie. Rozumiem, gdyby jeszcze postacie po japońsku tak mówiły, ale nie.
Jak już kilkukrotnie wspomniałem, nie jestem fanem Jujutsu Kaisen. Uważam go za dosyć przeciętny shonen, który nie jest ani przesadnie dobry, ani zły, ale zyskuje bardzo dużo animowany przez Mappę. Sprezentowanie mi tego samego świata w formie filmu i z innym głównym bohaterem, którego polubiłem (a nie wyłącznie mnie irytował) sprawiło jednak, że o ile dalej nieco wieje od niego sztampą, o wiele mniej odczuwałem wszystkie przeszkadzające mi wcześniej bolączki. Ciekawszy, w końcu przechodzący jakąś drogę główny bohater, świetna (nawet, jeżeli niewyróżniająca się niczym przesadnym, to po prostu cholernie ładna) animacja i muzyka sprawiły, że wychodziłem z sali zadowolony. Na pewno miała w tym też zasługę ta słynna "magia kina", bo wszystkie filmy zawsze lepiej smakują mi na sali kinowej, bez względu na gatunek. Jeżeli do tego dodamy względnie kulturalnych innych widzów (mi się na szczęście raczej tacy trafili), którzy przyszli "na film", a nie "do kina", to mamy jackpot. Nawet jeżeli nie oglądacie anime na co dzień, warto wybrać się na seans, bo jeszcze trochę ten Kaisen poleci. Zawsze to coś innego, a jeżeli nie jesteście fanami gatunku, to możliwe, że dla was o wiele "świeższego" niż dla mnie.
Tytuł angielski: Jujutsu Kaisen 0: The Movie
Rok produkcji: 2021
Typ: film kinowy
Gatunek: akcja, fantasy, shonen
Czas trwania: 105 minut
Studio odpowiedzialne za produkcję: MAPPA
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz