piątek, 7 sierpnia 2020

Project Zero/Fatal Frame (PS2/Xbox) - zabójcze zdjęcia [RETRO]

Źródło: https://cutt.ly/6dH2NZ0
Już od dawna miałem na oku serię Project Zero, ale dopiero niedawne ukończenie Rule of Rose zostawiło mnie z głodem na więcej dobrego horroru i uznałem, że kiedy zacząć ją ogrywać jak nie teraz. Jak pomyślałem tak zrobiłem i ani się obejrzałem, a pierwsza część "pękła". Czy jednak mój głód został zaspokojony?

Project Zero (znane chyba nieco bardziej pod tytułem Fatal Frame, jak zostało nazwane w Stanach Zjednoczonych) to jedna z tych serii w jakie zawsze zagrać chciałem, ale jakoś tak się zdarzało, że ją omijałem i omijałem. Uwielbiam japońskie i koreańskie filmy grozy, a opisywana tutaj gra wyglądała mi jak jeden z takich właśnie: tylko interaktywny. Azjaci od zawsze dla mnie chyba najbardziej "umieli w strach", także w przypadku gier video. Survival horrory nigdy nie były jednak moim ulubionym gatunkiem, głównie przez ich założenia. Wiecie, wieczny brak zasobów i częste próby wywoływania strachu i napięcia nie klimatem (jak w filmach) tylko niedoborem...no, wszystkiego w sumie. Dodatkowo zawsze jednak bardziej gustowałem w jRPGach czy dynamicznych slasherach, a przyzwyczajenia z nich nie pomagały mi się za bardzo "przestawić".

Na pewnym etapie swojego życia gracza polubiłem się jednak z serią Resident Evil i w sumie...tylko z nią. Nie odpalałem przesadnie duże liczby gier z tego gatunku, ograniczając się co najwyżej do pojedynczych pozycji, dalej woląc doświadczać grozy w formie filmowej. Na horyzoncie pojawiały się jednak coraz to nowe produkcje przykuwające mocniej moją uwagę, głównie od japońskich developerów właśnie. Czy to powoli odkrywało się uroki Silent Hillów, spoglądało na Eternal Darkness czy Rule of Rose...no trochę się tego zbierało. Dopiero jednak ostatnie przejście niedawno tego ostatniego dało mi solidnego "kopa" i sprawiło, że uznałem, że jak nie teraz to nigdy i powoli bo powoli, ale zaczynam te tytuły ogrywać. Drugim po Rule of Rose było właśnie Project Zero. Na dobry początek powiem tak: nie wiem jak reszta gier jakie sobie "zakolejkowałem", ale ta nie zawiodła.

Zróbmy sobie selfie

Pierwsze Project Zero przedstawia nam losy niejakiej Miku, która wyruszyła w poszukiwaniu swojego brata Mafuyu do posiadłości Himuro. Niczym rezydencja Spencera (ha, teraz nie pomyliłem i nie napisałem znowu przypadkiem "Weskera" 😁) w pierwszym Resident Evil i ta tutaj jednak nie będzie tak do końca normalna. Gdzie jednak w RE straszyły nas zombie i tajemnicze eksperymenty,  a naszą bronią były klasyczne pukawki, tak Project Zero stawia na duchy i mroczne rytuały, a zamiast broni daje nam do dyspozycji...aparat fotograficzny.

Fatal Frame - release date, videos, screenshots, reviews on RAWG
Źródło: https://cutt.ly/YdH3Xe7
Tak, nie przywidziało wam się: naszym głównym (i jedynym) orężem będzie nic innego jak aparat. Camera Obscura, bo tak zwie się urządzenie jakiego przyjdzie nam tutaj używać potrafi jednak o wiele więcej niż robić zwyczajne zdjęcia. Korzystając z niego nasza bohaterka będzie mogła wykrywać napotykane zjawy, ukryte przejścia czy przede wszystkich: walczyć. Zaczynam tutaj może trochę od tyłu, a nie tak jak zazwyczaj robię (czyli opisując fabułę czy postacie), ale system walki był czymś co jest chyba najbardziej nowatorską częścią całości. Wygląda to mniej więcej tak, że "spokojnie" sobie eksplorujemy, ale w każdej chwili (czy to za pomocą wibracji pada czy świecącego w rogu światełka) nasza bohaterka może "wyczuć", że coś jest w pobliżu. I tak niebieskie światło sygnalizuje nam to, że gdzieś w pobliżu mamy do sfotografowania jakiś ważny obiekt lub (służące tutaj za swego rodzaju znajdźki i nie dające żadnych wymiernych korzyści, a przynajmniej ja takowych nie zauważyłem) "pasywne" upiory, jakie znikają po zrobieniu im zdjęcia. Nas jednak zazwyczaj bardziej będzie interesowało nas informujące o zagrożeniu światło pomarańczowe, mówiące nam, że powinniśmy albo brać nogi za pas albo...szykować się do walki.

Źródło: https://cutt.ly/fdH8oLR
Stwierdziłem co prawda, że system starć z wykorzystaniem aparatu jest całkiem oryginalny, ale czy to jednocześnie znaczy, że jest tak samo dobry? Powiedziałbym, że...jest z tym różnie. Wygląda to mniej więcej tak, że po wduszeniu kółka na padzie Miku zbliży oko do obiektywu, a my zaczniemy patrzeć przez niego. Duchy jak to duchy, nie zawsze dobrze je widać i czasami rozpływają się zaraz przed oczyma. Nasza jednak w tym rola aby jak najdłużej utrzymać je "w kadrze", nabijając tym samym znajdujący się u dołu ekranu licznik (jako osoba nieznająca żadnego z japońskich alfabetów nie wiem co te znaki konkretnie oznaczają): im więcej nabijemy tym większe obrażenia zadamy. Najlepiej także celować w moment zaraz przed atakiem wroga (symbolizowany zmianą koloru okręgu na środku ekranu) w celu zmaksymalizowania obrażeń. One zależą także od tego jaką aktualnie kliszę mamy zaekwipowaną, a tych typów mamy cztery, różniące się tylko i wyłącznie zadawanymi obrażeniami. Jeżeli mamy na wyposażeniu Kamienne Zwierciadła (Stone Mirrors) możemy skorzystać także z umiejętności specjalnej, ale o ich skuteczności nie powiem wam za wiele, bo ani razu żadnej nie użyłem: starałem się zbierane punkty pakować w domyślne statystyki Camera Obscura, a nie grałem na tyle dobrze (nasze zdjęcia są punktowane) aby pozwolić sobie jeszcze na dosyć drogie specjale. 

Atakujące nas upiory chociaż zazwyczaj powolne potrafią mocno zaskoczyć nagłą zmianą kierunku poruszania się czy teleportacją (tutaj jednak nie będę na to narzekał, bo pasuje do konwencji) prosto za nasze plecy i cyk, nagle nie ma połowy paska zdrowia. Ja sam przez większość gry starałem się wymijać starcia i walczyć tylko kiedy było to absolutnie koniecznie, jak chociażby obligatoryjne starcia z bossami. Muszę powiedzieć, że nie spodziewałem się ich wszystkich aż w takiej ilości, bo sięgać po Camera Obscura w sytuacjach innych niż zagadki będziemy sięgać tutaj zaskakująco często. Poziom wyzwania jest jednak, że tak powiem "wyrównany". Nie jest za łatwo, ale gra też nigdy nie sprawi, że będziecie mieli ochotę rzucić kontrolerem o ścianę. Zdarzyło się co prawda kilka starć w trakcie których wkradało się nieco chaosu, ale to głównie na początku gry kiedy byłem jeszcze mocno nieprzyzwyczajony do sterowania. Kiedy celujemy bowiem to postacią poruszamy prawą gałką, a z kolei kamerą lewą, co z jakiegoś powodu było dla mnie dziwne i o ile z czasem zrobiło się nieco lepiej, tak do samego końca nie w pełni naturalne i sporo błędów jakie popełniłem myląc przyciski. Śmiem wręcz twierdzić, że gdyby nie to produkcja mogłaby być wręcz nieco za prosta, ale tego się niestety nie dowiem...no chyba, że kolejne części mają inny schemat sterowania. 

Źródło: https://cutt.ly/VdH8AJ5
Poza walką sporo sobie jeszcze pozwiedzamy i rozwiążemy kilka dosyć prostych zagadek w stylu odpowiedniego ułożenia figurek czy odnalezienia wśród dokumentów kodu do drzwi. Praktycznie każdą z nich można rozwiązać "na czuja" i bez większego problemu, a jak wybitnie nam nie idzie to po prostu klikać wszystko i w końcu trafimy: gra za ewentualnie niepowodzenia nijak nas nie karze. Jest co prawda jedna taka, która może sprawić drobne problemy osobą nieznającym japońskiego, ale spokojnie, tylko pozornie. Wszystkie symbole są bowiem objaśnione w dokumencie jaki znajdziemy w inwentarzu i trzeba pamiętać, że pierwszy symbol na tarczy to 0, a nie 1 oraz, że liczymy niejako "od tyłu", a reszta rozwiąże się sama.

Najważniejszy jednak dla mnie w każdym horrorze (bez względu na medium) jest klimat i to w jaki sposób próbuje wywołać w nas strach, a pod tymi względami Project Zero radzi sobie idealnie. Skrzypiące podłogi posiadłości, niepokojące odgłosy wydawane przez duchy i ogólna atmosfera grozy przywodzi na myśl klasyczne japońskie horrory w stylu Ju-On czy Dark Water, na pewno wiecie o jakim type atmosfery mówię. Fabuła jest raczej prosta i większość tła odkrywamy odczytując znajdowane po drodze zapiski, bez nich nie zrozumiemy chyba z połowy (jak nie więcej) wydarzeń na ekranie. Klasycznie mamy tutaj mroczne rytuały, religijny symbolizm (tym razem jednak shintoistyczny, a nie chrześcijański) i coś co "poszło nie tak jak trzeba". Nie czułem się przesadnie zainteresowany zaprezentowaną historią, ale to nie tak, że mnie nudziła: ot, była tam sobie, próbując lepiej lub gorzej tłumaczyć to co widzimy na ekranie. 

Źródło: https://cutt.ly/NdH4yf7
Bywały takie momenty gdzie groza całkiem pryskała, a ja jedyne co miałem ochotę to parsknąć głośno śmiechem. Wystarczyła tutaj jedna rzecz: ktoś zaczynał mówić. Serio, angielski (jedyny dostępny dla nas) dubbing jest absolutnie fatalny. Można by to zwalić na "ale no to tak miało być, budować klimat", ale jeżeli rzeczywiście...no to osiągnęło wręcz przeciwny skutek. Postacie nawet nie próbują grać, a dialogi odczytują bez absolutnie żadnych emocji. Porównałbym to do dzieciaków ze szkolnych jasełek, ale nie chcę obrażać tutaj dzieciaków. Jest źle, naprawdę źle. Aż uszy bolą. 

Źródło: https://cutt.ly/2dH4gBH
 Nie jest to niestety (nie wliczam tutaj sterowania, to kwestia sporna) wada produkcji. Drugą i chyba największą jest ogromny backtracking. Był obecny już w ogrywanym przeze mnie niedawno Rule of Rose, ale w tej grze tak wiele rzeczy pod względem gameplayu nie działało, że nie chciałem się pastwić i nad tym. Tutaj jednak przy ogólnej wyższej jakości samej rozgrywki to po prostu rzuca się w oczy, a my co chwila będziemy odwiedzać te same miejsca, chodzić w kółko i w kółko, a to wszystko w celu znalezienia jakiejś potrzebnej nam do ruszenia fabuły pierdoły. Posiadłość po jakiej przyjdzie się nam poruszać nie jest nawet jakoś przesadnie duża, ale i tak często trzeba iść okrężną drogą, bo a to jakieś drzwi zamknięte, a to coś innego się wydarzyło. Kilka skrótów co prawda się znajdzie, ale i tak nabiegamy się sporo w tę i nazad. Gra przy tym nie jest jakoś straszliwie długa, według licznika pokazanego na koniec jej ukończenie zajęło mi 6 godzin, 28 minut i 45 sekund. Obiło mi się o uszy, że w trójce jest jeszcze gorzej i już się tego boję.

Wszyscy mówią "cheeeeeeeeeese!"

Pierwsze Project Zero jest naprawdę fajnym, klimatycznym horrorem z całkiem niezłym pomysłem na siebie. Niedomaga tu czy tam, ale w ogólnym rozrachunku to kawał solidnej produkcji, którą każdy fan interaktywnej grozy poznać zdecydowanie powinien. Mocno teraz liczę na sequel, mając nadzieję, że poprawia to wszystko co tutaj mi nie zagrało. Wam jednak już teraz mocno polecam zapoznać się z tą serią, bo już na podstawie pierwszej części mogę powiedzieć, że warto. To co, może jakaś edycja HD na współczesne platformy?

Plusy:
-Gęsty atmosfera rodem z japońskich horrorów
-Oryginalny system walki
-Jak na produkcję z 2001 całkiem niezła oprawa graficzna
-Całkiem niezła oprawa audio i klimatyczna muzyka...

Minusy:
-...za wyjątkiem fatalnego angielskiego dubbingu
-Niewygodne sterowanie, szczególnie w trakcie walki
-Mnóstwo backtrackingu
-Fabuła jest w najlepszym razie "ok" 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz