Źródło: https://cutt.ly/6dH2NZ0 |
Już
od dawna miałem na oku serię Project Zero, ale dopiero niedawne ukończenie Rule
of Rose zostawiło mnie z głodem na więcej dobrego horroru i uznałem, że kiedy
zacząć ją ogrywać jak nie teraz. Jak pomyślałem tak zrobiłem i ani się
obejrzałem, a pierwsza część "pękła". Czy jednak mój głód został
zaspokojony?
Project
Zero (znane chyba nieco bardziej pod tytułem Fatal Frame, jak zostało nazwane w
Stanach Zjednoczonych) to jedna z tych serii w jakie zawsze zagrać chciałem,
ale jakoś tak się zdarzało, że ją omijałem i omijałem. Uwielbiam japońskie i
koreańskie filmy grozy, a opisywana tutaj gra wyglądała mi jak jeden z takich
właśnie: tylko interaktywny. Azjaci od zawsze dla mnie chyba najbardziej
"umieli w strach", także w przypadku gier video. Survival horrory
nigdy nie były jednak moim ulubionym gatunkiem, głównie przez ich założenia.
Wiecie, wieczny brak zasobów i częste próby wywoływania strachu i napięcia nie
klimatem (jak w filmach) tylko niedoborem...no, wszystkiego w sumie. Dodatkowo
zawsze jednak bardziej gustowałem w jRPGach czy dynamicznych slasherach, a
przyzwyczajenia z nich nie pomagały mi się za bardzo "przestawić".
Na
pewnym etapie swojego życia gracza polubiłem się jednak z serią Resident Evil i
w sumie...tylko z nią. Nie odpalałem przesadnie duże liczby gier z tego
gatunku, ograniczając się co najwyżej do pojedynczych pozycji, dalej woląc
doświadczać grozy w formie filmowej. Na horyzoncie pojawiały się jednak coraz
to nowe produkcje przykuwające mocniej moją uwagę, głównie od japońskich
developerów właśnie. Czy to powoli odkrywało się uroki Silent Hillów,
spoglądało na Eternal Darkness czy Rule of Rose...no trochę się tego zbierało.
Dopiero jednak ostatnie przejście niedawno tego ostatniego dało mi solidnego
"kopa" i sprawiło, że uznałem, że jak nie teraz to nigdy i powoli bo
powoli, ale zaczynam te tytuły ogrywać. Drugim po Rule of Rose było właśnie
Project Zero. Na dobry początek powiem tak: nie wiem jak reszta gier jakie
sobie "zakolejkowałem", ale ta nie zawiodła.
Zróbmy sobie selfie
Pierwsze Project Zero przedstawia nam losy niejakiej Miku, która wyruszyła w poszukiwaniu swojego brata Mafuyu do posiadłości Himuro. Niczym rezydencja Spencera (ha, teraz nie pomyliłem i nie napisałem znowu przypadkiem "Weskera" 😁) w pierwszym Resident Evil i ta tutaj jednak nie będzie tak do końca normalna. Gdzie jednak w RE straszyły nas zombie i tajemnicze eksperymenty, a naszą bronią były klasyczne pukawki, tak Project Zero stawia na duchy i mroczne rytuały, a zamiast broni daje nam do dyspozycji...aparat fotograficzny.
Źródło: https://cutt.ly/YdH3Xe7 |
Tak, nie przywidziało wam się: naszym głównym (i jedynym) orężem będzie nic innego jak aparat. Camera Obscura, bo tak zwie się urządzenie jakiego przyjdzie nam tutaj używać potrafi jednak o wiele więcej niż robić zwyczajne zdjęcia. Korzystając z niego nasza bohaterka będzie mogła wykrywać napotykane zjawy, ukryte przejścia czy przede wszystkich: walczyć. Zaczynam tutaj może trochę od tyłu, a nie tak jak zazwyczaj robię (czyli opisując fabułę czy postacie), ale system walki był czymś co jest chyba najbardziej nowatorską częścią całości. Wygląda to mniej więcej tak, że "spokojnie" sobie eksplorujemy, ale w każdej chwili (czy to za pomocą wibracji pada czy świecącego w rogu światełka) nasza bohaterka może "wyczuć", że coś jest w pobliżu. I tak niebieskie światło sygnalizuje nam to, że gdzieś w pobliżu mamy do sfotografowania jakiś ważny obiekt lub (służące tutaj za swego rodzaju znajdźki i nie dające żadnych wymiernych korzyści, a przynajmniej ja takowych nie zauważyłem) "pasywne" upiory, jakie znikają po zrobieniu im zdjęcia. Nas jednak zazwyczaj bardziej będzie interesowało nas informujące o zagrożeniu światło pomarańczowe, mówiące nam, że powinniśmy albo brać nogi za pas albo...szykować się do walki.
Źródło: https://cutt.ly/fdH8oLR |
Stwierdziłem
co prawda, że system starć z wykorzystaniem aparatu jest całkiem oryginalny,
ale czy to jednocześnie znaczy, że jest tak samo dobry? Powiedziałbym,
że...jest z tym różnie. Wygląda to mniej więcej tak, że po wduszeniu kółka na
padzie Miku zbliży oko do obiektywu, a my zaczniemy patrzeć przez niego. Duchy
jak to duchy, nie zawsze dobrze je widać i czasami rozpływają się zaraz przed
oczyma. Nasza jednak w tym rola aby jak najdłużej utrzymać je "w
kadrze", nabijając tym samym znajdujący się u dołu ekranu licznik (jako
osoba nieznająca żadnego z japońskich alfabetów nie wiem co te znaki konkretnie
oznaczają): im więcej nabijemy tym większe obrażenia zadamy. Najlepiej także celować
w moment zaraz przed atakiem wroga (symbolizowany zmianą koloru okręgu na
środku ekranu) w celu zmaksymalizowania obrażeń. One zależą także od tego jaką
aktualnie kliszę mamy zaekwipowaną, a tych typów mamy cztery, różniące się
tylko i wyłącznie zadawanymi obrażeniami. Jeżeli mamy na wyposażeniu Kamienne
Zwierciadła (Stone Mirrors) możemy skorzystać także z umiejętności specjalnej,
ale o ich skuteczności nie powiem wam za wiele, bo ani razu żadnej nie użyłem:
starałem się zbierane punkty pakować w domyślne statystyki Camera Obscura, a
nie grałem na tyle dobrze (nasze zdjęcia są punktowane) aby pozwolić sobie
jeszcze na dosyć drogie specjale.
Atakujące
nas upiory chociaż zazwyczaj powolne potrafią mocno zaskoczyć nagłą zmianą
kierunku poruszania się czy teleportacją (tutaj jednak nie będę na to narzekał,
bo pasuje do konwencji) prosto za nasze plecy i cyk, nagle nie ma połowy paska
zdrowia. Ja sam przez większość gry starałem się wymijać starcia i walczyć
tylko kiedy było to absolutnie koniecznie, jak chociażby obligatoryjne starcia
z bossami. Muszę powiedzieć, że nie spodziewałem się ich wszystkich aż w takiej
ilości, bo sięgać po Camera Obscura w sytuacjach innych niż zagadki będziemy
sięgać tutaj zaskakująco często. Poziom wyzwania jest jednak, że tak powiem
"wyrównany". Nie jest za łatwo, ale gra też nigdy nie sprawi, że
będziecie mieli ochotę rzucić kontrolerem o ścianę. Zdarzyło się co prawda
kilka starć w trakcie których wkradało się nieco chaosu, ale to głównie na
początku gry kiedy byłem jeszcze mocno nieprzyzwyczajony do sterowania. Kiedy
celujemy bowiem to postacią poruszamy prawą gałką, a z kolei kamerą lewą, co z
jakiegoś powodu było dla mnie dziwne i o ile z czasem zrobiło się nieco lepiej,
tak do samego końca nie w pełni naturalne i sporo błędów jakie popełniłem myląc
przyciski. Śmiem wręcz twierdzić, że gdyby nie to produkcja mogłaby być wręcz
nieco za prosta, ale tego się niestety nie dowiem...no chyba, że kolejne części
mają inny schemat sterowania.
Źródło: https://cutt.ly/VdH8AJ5 |
Poza
walką sporo sobie jeszcze pozwiedzamy i rozwiążemy kilka dosyć prostych zagadek
w stylu odpowiedniego ułożenia figurek czy odnalezienia wśród dokumentów kodu
do drzwi. Praktycznie każdą z nich można rozwiązać "na czuja" i bez
większego problemu, a jak wybitnie nam nie idzie to po prostu klikać wszystko i
w końcu trafimy: gra za ewentualnie niepowodzenia nijak nas nie karze. Jest co
prawda jedna taka, która może sprawić drobne problemy osobą nieznającym
japońskiego, ale spokojnie, tylko pozornie. Wszystkie symbole są bowiem
objaśnione w dokumencie jaki znajdziemy w inwentarzu i trzeba pamiętać, że
pierwszy symbol na tarczy to 0, a nie 1 oraz, że liczymy niejako "od
tyłu", a reszta rozwiąże się sama.
Najważniejszy
jednak dla mnie w każdym horrorze (bez względu na medium) jest klimat i to w
jaki sposób próbuje wywołać w nas strach, a pod tymi względami Project Zero
radzi sobie idealnie. Skrzypiące podłogi posiadłości, niepokojące odgłosy
wydawane przez duchy i ogólna atmosfera grozy przywodzi na myśl klasyczne
japońskie horrory w stylu Ju-On czy Dark Water, na pewno wiecie o jakim type
atmosfery mówię. Fabuła jest raczej prosta i większość tła odkrywamy odczytując
znajdowane po drodze zapiski, bez nich nie zrozumiemy chyba z połowy (jak nie
więcej) wydarzeń na ekranie. Klasycznie mamy tutaj mroczne rytuały, religijny
symbolizm (tym razem jednak shintoistyczny, a nie chrześcijański) i coś co
"poszło nie tak jak trzeba". Nie czułem się przesadnie zainteresowany
zaprezentowaną historią, ale to nie tak, że mnie nudziła: ot, była tam sobie,
próbując lepiej lub gorzej tłumaczyć to co widzimy na ekranie.
Źródło: https://cutt.ly/NdH4yf7 |
Bywały
takie momenty gdzie groza całkiem pryskała, a ja jedyne co miałem ochotę to
parsknąć głośno śmiechem. Wystarczyła tutaj jedna rzecz: ktoś zaczynał mówić.
Serio, angielski (jedyny dostępny dla nas) dubbing jest absolutnie fatalny.
Można by to zwalić na "ale no to tak miało być, budować klimat", ale
jeżeli rzeczywiście...no to osiągnęło wręcz przeciwny skutek. Postacie nawet
nie próbują grać, a dialogi odczytują bez absolutnie żadnych emocji.
Porównałbym to do dzieciaków ze szkolnych jasełek, ale nie chcę obrażać tutaj
dzieciaków. Jest źle, naprawdę źle. Aż uszy bolą.
Źródło: https://cutt.ly/2dH4gBH |
Nie
jest to niestety (nie wliczam tutaj sterowania, to kwestia sporna) wada
produkcji. Drugą i chyba największą jest ogromny backtracking. Był obecny już w
ogrywanym przeze mnie niedawno Rule of Rose, ale w tej grze tak wiele rzeczy
pod względem gameplayu nie działało, że nie chciałem się pastwić i nad tym.
Tutaj jednak przy ogólnej wyższej jakości samej rozgrywki to po prostu rzuca
się w oczy, a my co chwila będziemy odwiedzać te same miejsca, chodzić w kółko
i w kółko, a to wszystko w celu znalezienia jakiejś potrzebnej nam do ruszenia
fabuły pierdoły. Posiadłość po jakiej przyjdzie się nam poruszać nie jest nawet
jakoś przesadnie duża, ale i tak często trzeba iść okrężną drogą, bo a to
jakieś drzwi zamknięte, a to coś innego się wydarzyło. Kilka skrótów co prawda
się znajdzie, ale i tak nabiegamy się sporo w tę i nazad. Gra przy tym nie jest
jakoś straszliwie długa, według licznika pokazanego na koniec jej ukończenie
zajęło mi 6 godzin, 28 minut i 45 sekund. Obiło mi się o uszy, że w trójce jest
jeszcze gorzej i już się tego boję.
Wszyscy mówią "cheeeeeeeeeese!"
Pierwsze
Project Zero jest naprawdę fajnym, klimatycznym horrorem z całkiem niezłym
pomysłem na siebie. Niedomaga tu czy tam, ale w ogólnym rozrachunku to kawał
solidnej produkcji, którą każdy fan interaktywnej grozy poznać zdecydowanie
powinien. Mocno teraz liczę na sequel, mając nadzieję, że poprawia to wszystko
co tutaj mi nie zagrało. Wam jednak już teraz mocno polecam zapoznać się z tą
serią, bo już na podstawie pierwszej części mogę powiedzieć, że warto. To co, może
jakaś edycja HD na współczesne platformy?
Plusy:
-Gęsty
atmosfera rodem z japońskich horrorów
-Oryginalny
system walki
-Jak
na produkcję z 2001 całkiem niezła oprawa graficzna
-Całkiem
niezła oprawa audio i klimatyczna muzyka...
Minusy:
-...za
wyjątkiem fatalnego angielskiego dubbingu
-Niewygodne
sterowanie, szczególnie w trakcie walki
-Mnóstwo
backtrackingu
-Fabuła
jest w najlepszym razie "ok"
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz