Źródło: https://tiny.pl/t46wp |
Final Fantasy IV...powiedzieć, że pałam do tej gry ogromną nostalgią to nic nie powiedzieć. Gdyby nie ona to nie zacząłbym uwielbiać tej kultowej serii japońskich gier RPG i tego gatunku jako takiego. I tak przez lata od kiedy po raz pierwszy miałem okazję zagrać w FFIV w mojej głowie utworzył się obraz gry idealnej z którą równać może się co najwyżej Chrono Trigger (czyli jak wszem i wobec wiadomo najlepsza gra na świecie) i bałem się do niej wrócić bojąc się zniszczyć wszystkie swoje wspomnienia. W sklepie Google Play pojawił się jednak "remake" (dlaczego w cudzysłowie dowiecie się później) i uznałem, że dam "czwórce" kolejną szansę: zawsze będę mógł zwalić winę za ewentualne złe wrażenia na nową wersję i ideał ideałem pozostanie. A więc jak to w końcu wyszło i czy gra dorównała wspomnieniom?
Na wstępie zaznaczę, że wszystko co tutaj opiszę i "ocenię" to wrażenie nie tylko z jakości odnowionej wersji, ale i czwórki jako takiej: jej mechanik, fabuły i całej reszty. Z tego też powodu kilkukrotnie nawiąże do oryginalnej wersji wspomnianego już tytułu, a będzie to konieczne z kilku powodów: to właśnie czwarta część Final Fantasy wprowadziła wiele rozwiązań z których ta seria znana jest do dzisiaj.
Oryginalna wersja gry do tej pory wygląda naprawdę dobrze Źródło: https://tiny.pl/t46wz |
Zacznijmy może od tego, że dla osób spoza Japonii część czwarta tak naprawdę była częścią drugą i pod taką nazwą zresztą ogrywałem ją po raz pierwszy. Powód ku temu jest dosyć prosty: oryginalne wersje drugiej i trzeciej części serii nigdy nie wyszły poza Japonię i kiedy zdecydowano się zlokalizować czwórkę aby nie konfundować zachodnich fanów zmieniono jej nazwę i wydano jako Final Fantasy II.
Jedynka była grą, która sprawiła, że gatunkiem jRPG zainteresowano się poza Japonią. I tak, ja wiem o istnieniu serii Dragon Quest, ale bądźmy szczerzy: pytając przeciętnego, niezaznajomionego z gatunkiem gracza prędzej jako jego przedstawiciela poda nam jakiegoś "Fajnala", a nie Dragon Questa. Wracając jednak do tematu: w zaledwie rok po jedynce Japończykom została sprezentowana część druga, która jednak została przyjęta nieco chłodniej, głównie ze względu na całkowicie zmieniony system rozwoju czy dosyć nieczytelny system dialogowy. Trójka z kolei stanowiła niejako powrót do korzeni i gracze dostali "zaledwie" nieco dopakowaną jedynkę. Część czwarta potrzebowała zmian, ale w przeciwieństwie do dwójki: dobrych.
Czwórka była dla serii prawdziwą rewolucją Źródło: https://tiny.pl/t46cr |
Te na całe szczęście nadeszły i czwórka została z miejsca pokochana przez praktycznie wszystkich. Zamiast wybierania klas postaci i anonimowych bohaterów: herosi z krwi i kości z predefiniowanymi historiami i klasami. System ATB (Active Time Battle) w miejsce statycznego wymieniania się ciosami. No i oczywiście związana z przesiadką z NESa na SNESa o wiele lepsza oprawa graficzna: praktycznie wszystkie części przed czwórką zestarzały się pod tym względem okrutnie, kiedy ona sama w dalszym ciągu posiada ten "retro" urok. Od tej pory aż do dziewiątki praktycznie wszystkie mechaniki były czerpane właśnie stąd, wprowadzając mniejsze (szóstka) bądź większe (ech...ósemka) zmiany.
To the moon!
Historia przedstawiona w opisywanej tutaj części nie należy do skomplikowanych. Nawet pomimo tego, że zapamiętałem ją jako epicką epopeję pełną wzruszeń i niesamowitych zwrotów akcji obecnie nie ma nawet co startować do absolutnie wybitnej szóstki czy (bijcie mnie za to i palcie, ale zdania nie zmienię!) mojej ukochanej piętnastki. Jest tutaj jednak jedno ale: trzeba wziąć poprawkę na to kiedy czwórka wyszła, a było to zawrotne 28 (!) lat temu, a wtedy nie zdążyliśmy się jeszcze przejeść podobnymi tropami fabularnymi, które przez ten czas zdołały zostać przetworzone tak na oko z milion razy.
A jakieś to tropy? Ot złe imperium, grupa nieznajomych muszących ratować świat, tona poświęceń i niespodziewanych powrotów i do tego podróż na...księżyc? Nie da się ukryć: to produkcja na wskroś wręcz japońska. Niemniej historię śledzi się z zaciekawieniem, nawet pomimo całej jej przewidywalności: perypetie Cecila i jego ferajny są obecnie - w czasach po premierze szóstki - "zaledwie" porządne, ale takie określenie dla prawie 30 letniej gry to i tak nieliche wyróżnienie. Problemem jest jedynie przesadna dramatyczność praktycznie co drugiej sceny: tutaj co chwila ktoś umiera czy w heroiczny sposób się poświęca i mam wrażenie, że pod tym względem twórcy zdecydowanie "przedobrzyli".
Remake niestety zatracił sporo z uroku oryginału Źródło: https://tiny.pl/t4v53 |
Ej, ale dlaczego ty już nie czekasz na swoją turę?!
Największą jednak zmianą jaka zaszła w czwórce jest zmiana systemu walki na taki, który od tego momentu został jedną z wizytówek serii na jeszcze wiele, wiele lat. Mowa tutaj o Active Time Battle czy w skrócie ATB. Otóż kiedy w poprzednich częściach wykonywaliśmy konkretne akcje po sobie i mieliśmy w zasadzie nieograniczony czas na zastanawianie się nad konkretnymi ruchami tak tutaj już tego nie ma. Każda z postaci w naszej drużynie poza standardowymi liczbami reprezentującymi ich życie czy manę posiadają pasek, po którego zapełnieniu się będzie można wykonać jakąś akcję: czy to atak czy rzucenie czaru. Takie podejście niesamowicie zdynamizowało dosyć powolne do tej pory potyczki i wywróciło do góry nogami sposób w jaki walczymy. Musimy decydować się tak szybko jak to tylko możliwe, bo przeciwnik po prostu nie będzie na nas czekał.
Walki w czwórce uległy znacznemu zdynamizowaniu Źródło: https://tiny.pl/t4v1p |
Oczywiście szybkość napełniania się pasków ATB możemy modyfikować poprzez rzucanie konkretnych czarów i w taki sam sposób spowalniać przeciwników: w niektórych walkach będzie to wręcz nieodzowne. Do tego wszystkiego klasycznie już dochodzą przepotężne summony, tutaj jednak nie każdy będzie mógł ot tak sobie je przywoływać: jeżeli nie umieścicie w swojej drużynie Lydii możecie się z nimi pożegnać.
To, że walka w tej części wyszła tak dobrze jest o tyle bardziej istotne, że poza nią tak na dobrą sprawę nie mamy za wiele więcej do roboty: brak tutaj jakichś skomplikowanych zagadek czy wciągającej eksploracji i pomiędzy nami a kolejnymi punktami fabuły stoi cała tona starć.
Ładniej? Więcej? Lepiej?
W teorii opisuję tutaj remake, a cały czas piszę jakbym mówił o oryginalnej wersji gry i jest to zabieg celowy. Otóż poza przeniesieniem gry w pełne 3D...nie zmieniło się praktycznie nic. Nie dostaliśmy nowych lokacji, lochów czy przeciwników, a jedyną "znaczącą" zmianą jest dodanie systemu map: pod odkryciu 100% powierzchni lokacji zostajemy nagrodzeni jakimś fantem, np. miksturą. Czy poza tym dostaliśmy jakiekolwiek zmiany? Niestety nie. Z samą grafiką także mam niestety spory problem: spora część magii oryginalnej czwórki brała się z fenomenalnie wykonanych sprite'ów, a dzięki kunsztowi grafików mogliśmy podziwiać niesamowitą iluzję głębi i "udawanego" 3D w trakcie chociażby lotów statkiem powietrznym. Czwórka niestety tego nie ma i o ile nie jest grą brzydką (oczywiście jak na standardy Nintendo DS na które oryginalnie wyszła) nie ma "tego czegoś".
Może to tylko kwestia wspomnień, ale odnoszę wrażenie, że gra zrobiła się nieco za łatwa Źródło: https://tiny.pl/t4vlt |
Nie miałem co prawda styczności z wersją na Nintendo DS, ale ta na telefony z Androidem ma jeden niesamowicie istotny plus: możliwość przyspieszania tempa rozgrywki. Grindowanie w jRPG potrafi być momentami katorgą, a jeżeli dodamy do tego losowe starcia charakterystyczne dla starszych przedstawicieli tego gatunku jest jeszcze gorzej i tym bardziej jestem wdzięczny twórcom za zaimplementowanie takiego rozwiązania. Dodatkowo odnoszę wrażenie, że nieco zmniejszono poziom trudności, a już oryginalna wersja do najtrudniejszych nie należała: może to jednak tylko pamięć płata mi figle...ale żeby tak Rubicante, mój arcywróg od zawsze i na zawsze padł za pierwszym razem? Nie może być!
Największym jednak plusem wersji "zrimejkowanej" jest poprawione angielskie tłumaczenie gry. W pierwotnym wydaniu usunięto wszelakie nawiązania do chrześcijaństwa oraz judaizmu i tak postacie nie leczyły się już w kościołach, a czary takie jak Holy zamieniono na bardziej ogólne White. Tutaj już na szczęście tego nie ma i wszystko jest na swoim miejscu, aczkolwiek gra kilkukrotnie puszcza oczko do starych wyjadaczy i zapewne niejeden fan uśmiechnie się widząc pewną postać wykrzykującą sławetne już "Spoony bard!". Miłym dodatkiem są także dosyć liczne w pełni udźwiękowione scenki, które siłą rzeczy nie miały prawa bytu w oryginale.
Wspomnień czar
Czy więc w efekcie uważam powrót do Final Fantasy IV po tych wielu, wielu latach za udany? I tak i nie. O wiele bardziej po czasie doceniłem zmiany jakie gra wprowadziła do formuły serii, ale niestety po ograniu wielu nowszych części ta konkretna nijak nie broni się na ich tle. Historia jest do bólu prosta i przewidywalna, postacie płytkie, a coś co kiedyś wydawało mi się niesamowicie epickie i/lub podniosłe teraz wywołuje co najwyżej uśmiech politowania na twarzy. Nie ukrywam: trochę żałuję powrotu, bo chyba jednak wolałem ten idealny obraz jaki za dzieciaka wytworzyłem w swojej głowie. Czy jednak pomimo wszystko warto zagrać? Jak najbardziej, ale niekoniecznie jednak w wersję "zrimejkowaną" bo ta pomimo wprowadzenia wielu tak bardzo jej potrzebnych ułatwień nie ma tego czaru jakim cechuje się oryginał. Nie jest też niestety najlepszą częścią serii, bo bez problemu można wskazać te z lepszą historią czy bardziej dopracowaną rozgrywką. Niemniej dalej jest to dobry punkt startowy dla osób, które chciałyby się dowiedzieć o co w tych wszystkich "Fajnalach" chodzi: nie przytłacza historią tak jak siódemka ani przesadnym skomplikowaniem mechanik tak jak (ech...) ósemka. Warto, to w końcu solidny kawał historii.
Plusy:
-Muzyka Nobuo Uematsu jest jak zawsze wybitna
-Wprowadzenie mechaniki ATB do systemu walki
-Poprawione angielskie tłumaczenie
-Klimat starych Fajnali
Minusy:
-Prosta, przewidywalna fabuła
-Nieco za niski poziom trudności
-Sporo archaizmów w rozgrywce
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz