Źródło: https://tiny.pl/9m6wm |
Transpłciowa kobieta, bezdomny i uciekająca z domu nastolatka. Wszyscy oni zbierają się w Wigilię Bożego Narodzenia, aby spróbować pomóc znalezionemu na śmietniku niemowlakowi, znajdując jego rodziców. Co może pójść nie tak?
Aż wstyd przyznać, ale nigdy nie widziałem żadnej produkcji Satoshiego Kona. Paprika, Perfect Blue, czy - i to na liście mam zdecydowanie za długo - Paranoia Agent, to produkcje, jakie obejrzeć zawsze chciałem, ale chyba nie aż tak bardzo, żeby przedkładać je nad wszystko inne. Uznałem jednak, że w końcu się do dzieł tego zasłużonego reżysera zabierając, nie wybiorę żadnego z nich. Padło więc na - czego zapewne możecie się domyśleć, patrząc na tytuł wpisu, lub wstęp - Rodziców chrzestnych z Tokio (i znowu: anime to trafiło do polskiej dystrybucji na DVD, stąd też posługuję się tym, a nie angielskim tytułem). Dlaczego akurat ten? Ano troszeczkę z tego powodu, że już sam zarys - przedstawiony pokrótce na wstępie - wydawał mi się bardzo ciekawy. Mogło to wszystko pójść w zarówno śmiesznym i mocno abstrakcyjnym, jak i niesamowicie poruszającym, siadającym na serduchu kierunku. Wiedząc już jednak co nieco na temat filmów Pana Kona, spodziewałem się raczej tego drugiego, ze sporą domieszką niepokojącego klimatu, niczym z filmów Darrena Aronofsky'ego. No i czym w efekcie ci Rodzice chrzestni są?
Tokio, wigilia Bożego Narodzenia. Bezdomny Gin, uciekająca z domu rodzinnego uczennica Miyuki i transpłciowa kobieta Hana szukają w śmieciach świątecznych "prezentów". Znajdują tam jednak coś, czego żaden z nich nie oczekiwał: zziębniętego, porzuconego niemowlaka. Kiedy większa część grupy (w postaci Gina i Miyuki) chce zanieść dziecko na policję, Hana postanawia - i przekonuje do tego resztę - odnaleźć jego biologicznych rodziców. Nazywają więc dziewczynkę Kiyoko i z jedyną podpowiedzią w postaci klucza i krótkiej notatki, wyruszają w chłodną, zimową noc na poszukiwania.
Po tym wstępie film mógłby - co już zresztą na początku zaznaczyłem - pójść w praktycznie każdym kierunku. Zamiast się więc decydować...właśnie to zrobił. Rodzice chrzestni z Tokio to bowiem mieszanina sporej ilości komedii, dramatu i lekkiego surrealizmu, nie aż tak wielkiego, jak spodziewałbym się po osobie reżysera. Najwięcej tutaj zdecydowanie scen mających poruszyć - aczkolwiek niekoniecznie wzruszyć - widza i przez to (dosyć liczne) elementy komediowe raczej mi przeszkadzały, aniżeli pomagały w odbiorze. W żadnym razie nie były one złe, a dając nam za bohaterów tak szaloną ekipę, nie dało się tego po prostu zrobić inaczej.
Całość momentami przypominała mi nieco film Złodziejaszki, z tym że dlaczego konkretniej tak było, musiałbym wejść w spoilery na temat jego właśnie. Nie były to ogromne podobieństwa, a wydźwięk obu produkcji jest zgoła odmienny - nawet znacznie - ale ciężko mi było uciec od skojarzeń. Rodzice chrzestni z Tokio jednak poruszają nieco inne tematy i są o wiele bardziej abstrakcyjną opowieścią, ale po prostu nie mogłem przestać myśleć o tym filmie, oglądając ich. Możliwe, że z opisu, jaki wam tutaj przytoczyłem - szczególnie kładąc nacisk na wiele różnic - absolutnie tego nie odczujecie, ale po prostu chciałem to zaznaczyć.
Spotkałem się - już po seansie, czytając opinie innych na jego temat - ze zdaniem, że trochę za wiele tutaj niesamowitych przypadków, a szukanie rodziców Kiyoko w tak ogromnym mieście, nie ma zwyczajnie sensu. O ile normalnie może i bym się z takim zarzutem zgodził, tak tutaj nie do końca jestem w stanie go zrozumieć. Film Satoshiego Kona jest bowiem taką nieco...parodią tych wszystkich świątecznych filmów? Wiecie, w stylu tych Kevinów, Szklanych Pułapek itp. Jak więc dziwaczny by momentami nie był, trochę rządzi się prawami wszystkich jemu podobnych. Nie chcę tutaj mówić nawet o zawieszeniu niewiary - bo to w przypadku większości filmów jest oczywistość, szczególnie anime - ale raczej o tym, że działa tutaj ta cała "magia świąt", gdzie nawet jeżeli coś pozornie może się nie ułożyć, to i tak raczej się ułoży. I nawet takim odludkom, jak ci nasi bohaterowie, czasami dopisze nieco szczęścia. A przynajmniej wtedy, kiedy będzie im ono najbardziej potrzebne. Widzom pozostaje po prostu zacisnąć kciuki i liczyć, że wszystko jakoś się ułoży.
Cały film w ogóle ma takie mocno "świąteczny" klimat, także wizualnie. W większości jest to jednak pokazane od strony ulic i zaułów, a nie salonów i centrów handlowych. Całość dalej naprawdę wizualnie się broni (pomimo prawie 18 lat na karku), a oświetlone lampkami i zaśnieżone Tokio, naprawdę potrafi zrobić wrażenie. Kilka sekwencji w końcówce jest co prawda nieco przesadzona (zapamiętajcie tutaj szczególnie pewien rower), ale konwencja całości zwyczajnie nam to sprzedaje. Skoro Kevin może zastawić cały dom pułapkami na włamywaczy, nawet w nieznanym sobie mieście, to dlaczego trójka bezdomnych nie może robić...sami zresztą zobaczycie.
Pomimo tego, że raczej tutaj Rodziców chrzestnych z Tokio w większości chwalę, nie jest to zdecydowanie film bez wad. I o ile "cudownych zbiegów okoliczności" za takie nie w tym przypadku nie uznaję, trochę brakowało mi nieco dłuższego, czy może lekko lepiej rozpisanego backgroundu postaci. I jak bardzo nie polubiłbym chociażby Hany, właśnie u niej mi tego brakowało najbardziej. W teorii dostaliśmy wszystko, czego mogliśmy potrzebować, ale jakoś tak pobieżnie i nijako. Nieco lepiej to wyszło w przypadku Gina, ale najwięcej czasu i tak dostała Miyuki, której wątek akurat interesował mnie najmniej (nie tyle sama postać, co jej przeszłość). Zresztą - nawet pomimo poświęcenia jej nieco większej ilości minut - nie czułem się usatysfakcjonowany tym, jak to wszystko się potoczyło. W przypadku Gina i Hany może i było krótko, ale przynajmniej dostałem - w teorii - wszystko, czego mogłem potrzebować dla ich zrozumienia. Tutaj nie do końca. O ile też wątek poszukiwania rodziców Kiyu został fajnie rozwinięty i zakończony (a po drodze czekało nas sporo fajnych zwrotów akcji), tak sama końcówka nie do końca do mnie trafiła. Rozumiem jej zamysł i to dlaczego wszystko kończy się taką, a nie inną sceną, ale tak jakby...no po prostu wolałbym zobaczyć nieco więcej, niż tylko tyle. Aczkolwiek tutaj może już lekko wydziwiam i akurat wam się to wszystko spodoba.
Podsumowując jednak wszystko, zdecydowanie Rodziców chrzestnych z Tokio polecam. Był to mój pierwszy - i z tego co wiem najbardziej odmienny - film Satoshiego Kona, ale jeżeli inne także trzymają podobny, bardzo wysoki poziom, to na pewno nie będę zawiedziony. Tutaj dostaliśmy świetną "opowieść wigilijną" przeznaczoną jednak raczej wyłącznie dla młodzieży i dorosłych. Bawiłem się w trakcie seansu bardzo dobrze, nieustannie trzymając za tych wyrzutków kciuki i ciesząc się z ich każdego - nawet najdrobniejszego - sukcesu. Już niedługo za oknem zagości u nas jesień, za chwilę spadnie śnieg i przyjdą Święta, a więc może w tym roku będzie warto, zamiast z Kevinem do Nowego Jorku, udać się z tą trójką bezdomnych na tokijskie ulice.
Tytuł polski: Rodzice chrzestni z Tokio
Tytuł angielski: Tokyo Godfathers
Tytuł oryginalny: Tokyo Godfathers
Rok produkcji: 2003
Typ: film kinowy
Gatunek: komedia, dramat
Czas trwania: 92 minuty
Studio odpowiedzialne za produkcję: Madhouse
Gdzie obejrzeć: DVD (wersja polska)/CDA (wersja polska)/shinden (wersja polska)/gogoanime (wersja angielska)
Kiedy recenzja i poruszenie watku ojcostwa w hxh?
OdpowiedzUsuń