wtorek, 31 sierpnia 2021

Ku twej wieczności (sezon 1) - nie zapomnij o mnie [RECENZJA - CHIŃSKIE BAJKI]

Na początku To było kulą. Później jednak okazało się być czymś znacznie więcej...

Wszystko zaczyna się od nieznanego nam bytu. Rzuca on (czy aby na pewno "on"?) w kierunku świata kulę. Z czasem kula zamienia się w kamień, mech i w końcu: w rannego wilka. To wyrusza przed siebie, aż w końcu natrafia na opuszczoną wśród śniegów wioskę. Mieszka tam zaledwie jeden chłopiec, który przyjmuje To niczym swojego dobrego towarzysza. Nie wie jednak, że jego ukochany wilczur zmarł, a istota, jak przybyła do drzwi jego mieszkania, nie jest tym, kim myśli że jest. 

Tą tajemniczą istotą jest Fushi (skrót od 不死身 - fushimitsu/nieśmiertelny), mogący przyjmować dowolny kształt i formę. Kim jednak jest tajemniczy narrator? Co stanie się z chłopcem? Czy Fushi na zawsze zostanie wilkiem, czy - tak jak wcześniej z kuli przekształcił się stopniowo właśnie w niego - w końcu przybierze bliską ludzkiej formę? 


Na te wszystkie pytania - i wiele innych, jakie jeszcze się pojawią - uzyskamy odpowiedź dosyć szybko, na niektóre nawet i w pierwszym odcinku. Przechodząc zresztą od razu do niego, muszę powiedzieć jedno: tak się powinno zaczynać każde anime! W przeciągu zaledwie 25 minut Ku twej wieczności udało się przywiązać nas do postaci, a pod koniec wyrwać nam z piersi serce, podeptać, pogryźć i opluć, po czym włożyć ponownie na swoje miejsce. Nie wiem, czy znajdzie się ktoś, kogo finał chociaż odrobinę nie poruszy. Oczywiście nie powiem wam, co będzie miało miejsce, ale idealnie ustali to ton dla reszty opowieści.

Ta będzie - co nie powinno być dla nikogo przesadnie dużym zaskoczeniem - opowiadała o dalszej podróży Fushiego. W jej trakcie przyjdzie mu napotkać wielu ludzi i nauczyć się nowych rzeczy - jest on bowiem początkową istotną nieświadomą praktycznie niczego, zachowującą się niczym takie właśnie zwierzątko, w które pierwotnie się zmienił. Początkowo myślałem, że wątki z poszczególnych odcinków nie będą się przesadnie łączyć i dostaniemy coś na wzór Kino no Tabi lub nieco nowszego Wandering Witch. Nic bardziej mylnego, bo wszystko tutaj naturalnie z siebie wynika, a wydarzenia z jednego wątku, prowadzą zazwyczaj wprost do kolejnego, a my dalej czujemy echo przeszłych wydarzeń, aż do samego końca. W trakcie całej wyprawy towarzyszyć nam będzie także tajemniczy narrator, ale o nim nie będę mówił nic więcej. Wiedzcie tylko, że nie będzie wyłącznie biernym obserwatorem zdarzeń.

Całość polega z grubsza na tym, że Fushi z odcinka na odcinek coraz lepiej poznaje świat, czasami poprzez doświadczenia, a czasami poprzez bycie uczonym. Przez - tak mniej więcej - pierwszą połowę anime zachowuje się jak takie zagubione dziecko, ucząc się najpierw rozumieć ludzkie zachowania, a później je powtarzać, aby w efekcie stanąć na własnych nogach, dalej jednak mając wiele do odkrycia.



Historię można (za wyjątkiem pierwszego i ostatniego odcinka) podzielić na takie trzy ważniejsze wątki. Pierwszym jest opowieść o mającej zostać złożonej w ofierze March, dalej o samotnym Gugu i na końcu o więziennej wyspie Janadzie. Nie będę wam tutaj o żadnym opowiadał konkretniej (po co mielibyście wtedy cokolwiek oglądać?), ale nie mogę odpuścić sobie napisania kilku słów o Gugu. Nie dlatego, że jest tak dobry, ale z powodu ogromnych oczekiwań, jakie czytający mangę ludzie mi wokół niego nadbudowali. Był bowiem dla mnie ogromnym zawodem, niesamowicie przewidywalnym od początku, aż do samego końca. Nie mogę z czystym sumieniem nazwać go złym, ale nie było w nim absolutnie nic, co w najmniejszym stopniu by mnie zaskoczyło. Uwierzcie: już na samym początku będziecie się w stanie domyślić, do czego to wszystko zmierza i z drobnym odchyłem tu czy tam...zapewne będziecie mieli rację. Ogromnym plusem jest tutaj jednak postać samego Gugu, bo ciężko tego chłopaka nie polubić. Szkoda tylko, że nie dostał dla siebie nieco lepszego, mniej sztampowego wątku.

Widziałem po seansie, że sporo osób narzekało na arc następujący bezpośrednio po nim (czyli ten na Janadzie), ale ja do tej grupy nie dołączę. Świetnie pokazał, że nawet pomimo nieśmiertelności, Fushi jest jeszcze bardzo niedoświadczony i łatwo go wywieźć w pole. Troszeczkę rozumiem zarzuty kierowane w jego stronę, bo momentami czuć, że jest lekko rozciągnięty, ale kurde...sam jakoś tego przesadnie nie odczułem. Udało mi się przywiązać do postaci tam i pomimo kilku głupich decyzji jakie podjęli bohaterowie - o co już mniejsza, bo gdybym się zawsze tym przejmował, to nie miałbym jak czerpać radości z oglądania czegokolwiek - całość zwyczajnie mi się podobała. Dalej za najlepsze uważam pierwszy i ostatni odcinek (pierwszy będący swoistym wstępem, a świetnym domknięciem obecnego etapu historii), ale nie odbiera to jakości wydarzeń na Janadzie, tym bardziej, że czeka na was tam kilka ciekawych plot-twistów. Na koniec będzie nas czekał jeszcze jednoodcinkowy (świetny!) epilog, który zamyka historię w odpowiednim miejscu. Drugi sezon jest już co prawda pewniakiem, ale gdyby zakończyć całość w takim miejscu (nie licząc króciutkiej sceny po endingu), to nawet ze świadomością istnienia dalszych wydarzeń, jakoś bardzo bym się nie obraził.



Jeżeli po tym opisie nastawiacie się na raczej powolną, melancholijną opowieść i nie do końca wam to odpowiada, możecie się całkiem miło zawieść. W trakcie oglądania 20 sprezentowanych w pierwszym sezonie epizodów, widowiskowych scen będzie całkiem sporo. Gwarantuję wam, że końcówka trzeciego odcinka wyrwie was pod tym względem z kapci. Nie jest to ewidentnie seria o najwyższym możliwym budżecie, ale na pewno nie ma się czego pod względem wizualnym wstydzić.

Zdecydowanie też nie ma, jeżeli chodzi o muzykę! Nawet nie chodzi tylko o świetny opening w wykonaniu Utady Hikaru (jeżeli graliście w dowolne Kingdom Hearts, na pewno wiecie, jak piekielnie uzdolnioną osobą jest), ale po prostu o wszystko. Skomponowana przez Ryo Kawazakiego ścieżka dźwiękowa stoi na naprawdę wysokim poziomie i świetnie się jej słucha nawet poza seansem. Pisząc ten tekst, właśnie jej sobie słucham i aż łzy zbierają się w oczach, kiedy przypominają mi się momenty, którym dane utwory towarzyszyły.



Ku twej wieczności nie jest anime idealnym, ma swoje problemy, ale cholercia, dalej uważam je za po prostu świetne dzieło. Zarówno oryginalna manga, jak i jej adaptacja mają także swoich przeciwników, ale bądźmy szczerzy: jakie dzieła (nie tylko anime) ich nie mają? Można narzekać na to, że w kilku momentach całość nieco za bardzo zbliża się do typowego shonena (ale nie bitewniaka, zapamiętajcie to!), ale znowu: trochę miałem to w nosie. Przedstawione wydarzenia całkowicie mnie pochłonęły, a praktycznie każda jedna postać obchodziła (Pioran...matko, ależ to był cudowny odcinek). Ponoć później manga skręca w różne dziwne rejony, ale o tym już przekonam się sam zarówno ją czytając, jak i oglądając zapowiedziany na przyszły rok drugi sezon anime...i coś czuję, że i tak będę się bawił wyśmienicie. Z wielką chęcią za rok potowarzyszę Fushiemu w dalszej części jego podróży. Wam wszystkim także radzę się w nią wybrać. 

Tytuł polski (manga): Ku twej wieczności
Tytuł angielski: To Your Eternity
Tytuł oryginalny: Fumetsu no Anata e
Rok produkcji: 2021
Typ: seria TV
Gatunek: przygodowy, dramat, shonen
Ilość odcinków: 20
Czas trwania odcinka: 25 minut
Studio odpowiedzialne za produkcję: Brain's Base
Gdzie obejrzeć: wbijam (wersja polska)/gogoanime (wersja angielska)/Crunchyroll (wersja angielska)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz