Źródło: https://tiny.pl/9mfbp |
Niby człowiek czasami ledwo znajdzie czas na obejrzenie nowych rzeczy, a najdzie go na powrót do przeszłości. Jeszcze ciekawiej robi się, gdy tym "starociem", jaki postanawia się obejrzeć, jest jedno z anime, które oglądało się gdzieś tak na początku swojej "świadomej" przygody z gatunkiem. Takie spotkania po latach zazwyczaj nie kończą się dobrze. Czasami jednak, w tych nielicznych przypadkach, odkryjemy starą miłość na nowo. Czy to seans Trinity Blood po latach, był dla mnie takim właśnie przypadkiem?
Możliwe, że troszeczkę na wstępie nakłamałem, bo Trinity Blood nie było znowu aż tak bardzo "początkowym" anime, jakie to przyszło mi obejrzeć. Co prawda dalej było bliżej początku niż dalej, ale już trochę wszystkiego na swoim koncie w momencie seansu miałem. Dlatego też jednocześnie bałem się, jak i mocno wyczekiwałem powrotu do opisywanego tutaj serialu. Sentyment mam do niego ogromny, jako że swego czasu bawiłem się przy nim po prostu wybornie, a główny bohater do teraz w mojej głowie okupuje jedno z czołowych miejsc w topce "najbardziej cool postaci w ogóle". Czy więc ta wampiryczna opowieść sprawuje się obecnie tak samo dobrze, jak przed laty?
Na Ziemi nastał Armagedon, po którym pozostali przy życiu ludzie nie mogli zaznać spokoju. Musieli bowiem ścierać się w nieustających walkach z Methuselanami (jak w tym uniwersum nazywane są wampiry). Ci pozostali przy życiu utworzyli Watykańskie Państwo Papieskie, kiedy wspomniane wampiry zrzeszyły się pod sztandarem Nowego Imperium Ludzkości (przepraszam za nieco koślawe tłumaczenie, ale oficjalnego polskiego - bo tak, dostaliśmy takie! - nie pamiętam, a powtarzałem sobie całość po angielsku). Nawet pomimo prób koegzystencji obu ras, dalej powstają organizacje terrorystyczne próbujące zaburzyć względny pokój i na nowo wzniecić konflikt. Do walki z nimi Watykan wydzielił specjalną jednostkę AX, której dowodzi kardynał Caterina Sforza. Członkiem tejże jest właśnie nasz główny bohater, ojciec Abel Nightroad.
Nie jest on jednak takim sobie zwykłym księdzem, a istotą zwaną Krusnikiem (dla uproszczenia będę stosował nieco spolszczoną nazwę z "K" zamiast "C"). Od normalnych wampirów różni go jednak całkiem sporo i nie chodzi tylko i wyłącznie o możliwość swobodnego poruszania się w blasku dnia. Ojciec Nightroad jako Krusnik żywi się bowiem krwią nie ludzi, a innych wampirów i tylko po takim "posiłku" może korzystać ze swojej mocy w pełni. Zapewne więc jest osobą budzącą wszędzie, gdzie tylko się pojawi postrach, a ludzie czmychają przed nim, gdzie pieprze rośnie? Nic bardziej mylnego, bo przez większość czasu...to niesamowita fajtłapa jest.
Tutaj w końcu mogę w pełni przejść do swoich osobistych wrażeń z oglądania Trinity Blood, zaczynając od głównego bohatera właśnie. Nikt inny bowiem nie, jak właśnie ten ciamajdowaty księżulo, sprzedał mi całą tę historię, zarówno oglądając ją przed laty, jak i przed kilkoma dniami. Ciężko z marszu tego fajtłapowatego Abla nie polubić. Pijący zawsze herbatę z trzynastoma kostkami cukru, wiecznie niemający pieniędzy i chodzący głodny, momentami wręcz potykający się o własne nogi. Niby tam jest sobie tym groźnym Krusnikiem, my jednak przez większość czasu będziemy oglądać go jako tego "swojego chłopa", do którego po prostu nie da się nie poczuć sympatii. Nie jest jednak w żadnym razie głupawym comic-reliefem, a postacią z krwi i kości, którą bardzo często pokaże nam swoją "poważną" stronę.
O ile duża część fabuły będzie się raczej skupiała na wątku napięć na linii Methuselanie-ludzie, niejednokrotnie zostanie nam w jakiś sposób sprezentowana przeszłość głównego bohatera. Kim on tak właściwie jest? Czym jest tak często wspominany grzech, za jaki chce odpokutować i co sprawiło, że się zmienił, obiecując już nigdy nikogo nie zabić? Szkoda, że na większość z tych pytań albo odpowiedzi nie poznamy, albo będzie nam podana bardzo pobieżnie i bez większych szczegółów. Przez większość czasu myślałem, że wiązało się to z przedwczesną śmiercią autora oryginalnych powieści (zmarł w 2004 roku), ale szukając kilku informacji do tekstu, wszystko mi się w głowie zaczęło nieco mieszać. Całość jest bowiem podzielona na dwie części (Rage Against the Moons i Reborn on the Mars), z czego anime (przynajmniej patrząc po nazwach rozdziałów) adaptuje część z jednej i nieco z drugiej. Obie także zostały w teorii zakończone jeszcze przed śmiercią autora i tylko adaptacja mangowa zakończyła swój run dopiero w 2018 roku.
Z jakiegoś powodu byłem pewien, że wszystkie wersje - wliczając w to tą książkową - były "ucięte" przy tworzeniu anime i dlatego zakończono wszystko w takim, a nie innym momencie. Chyba byłbym słabym dziennikarzem, skoro nie mogę dojść do tego, jak to w końcu było, a raczej nie są to przesadnie poukrywane informacje 😁 Wracając jednak do tematu samej telewizyjnej adaptacji, zakończenie...nie jest pomimo wszystko złe, bo i widziałem o wiele (o wiele!) gorzej pokończone dzieła. Szkoda tylko, że wiele naprawdę bardzo ciekawie zapowiadających się wątków pobocznych nie zostało należycie rozwiniętych (i zakładam, że są w nowelkach, do których mam teraz większą motywację przysiąść), jak np. przeszłość ojca Leona czy praktycznie wszystko, co było związane z przeszłością głównego bohatera. O tym ostatnim akurat sam sobie doczytałem już te lata temu i mogłoby stanowić świetny materiał na całkiem osobną adaptację, możliwą do obejrzenia nawet bez znajomości tego, co mamy okazję zobaczyć w obecnej adaptacji. Można by to naprawdę fajnie rozwiązać, raczej jednak nie ma co na nic w tej materii liczyć, a szkoda.
Mówiąc jednak o wszystkim tym "tu i teraz", to jeżeli lubicie podobne, wampiryczne klimaty, całość powinna się wam pod tym względem zdecydowanie spodobać. Jest nieco akcji i naprawdę bardzo przyjemny, taki lekko "retro" klimat całości. Ogółem bardzo lubię animacje studia Gonzo z początku lat 2000, naprawdę mają w sobie "to coś" (może z wyjątkiem Hellsinga, tam coś wybitnie "nie pykło"). Szkoda tylko, że sceny walk są jakieś takie...statyczne? Całość dalej wygląda nieźle, ale kiedy przychodzi do "bitki", to mam wrażenie, że dużo robi tutaj absolutnie FENOMENALNA muzyka. Walki w Trinity Blood w żadnym razie nie są brzydkie, nie odbierzecie tego tak, ale po latach wydały mi się nieco nijakie. To w sumie jednak wada nie tylko opisywanego anime, a całkiem sporej liczby dzieł z podobnego okresu. Z dwojga złego wolę dobre "wszystko inne", tym bardziej że Trinity Blood widowiskowymi starciami raczej nigdy nie stało. Co innego pojedyncze ujęcia z nich, bo czasami aż miałem ochotę zrobić sobie zrzut ekranu i rzucić całość na tapetę w komputerze czy telefonie. Dla pań będzie także na czym zawiesić oko, bo i wersja mangowa (aczkolwiek wyłącznie ona) nie bez powodu jest oznaczona jako shōjo. Pięknych panów jest jednak nawet i w wersji anime od groma, pań niestety nieco mniej. Męska widownia niech się jednak nie zamartwia, bo nie jest to w żadnym razie dzieło przeznaczone typowo dla kobiet, po prostu mangaka wiedział, że tu i tam warto nieco stylówę "podkręcić". A, że już w wersjach książkowych i animowanej podstawa ku temu była, to aż tak bardzo się wysilać nie musiał 😉
Wspomniałem wcześniej także o muzyce i raczej za wiele już w osobnym akapicie nie dodam, poza tym, że jest naprawdę bardzo, ale to bardzo dobrze. Całość soundtracku nadaje odpowiedniego klimatu i zawsze pasuje do konkretnej sceny. Szczególnie w pamięci zapadły mi utwory przygrywające zazwyczaj podczas transformacji Abla w Krusnika oraz pewien utwór (pozwolę go wam odkryć samodzielnie) przygrywający w kilku ostatnich odcinkach. No i mamy też ten cudowny ending w wykonaniu Tomoko Tane. Zawsze, kiedy myślę, że nie lubię "engrishu", piosenki takie jak ta wyprowadzają mnie z błędu.
Czy więc powrót do Trinity Blood po latach uważam za udany? Oczywiście, że tak. Bawiłem się równie dobrze, co wtedy. Dodatkowo przez kiepską pamięć o kilku wątkach zwyczajnie zapomniałem, sporo rzeczy odkrywając na nowo. Abel dalej był świetną postacią, a fabułę śledziłem z zaciekawieniem i nie czułem żenady w trakcie oglądania wielu scen, co przy powrocie do czegokolwiek po latach bywa dosyć częste (na zasadzie "matko, jakim cudem to mogło mi się kiedyś podobać..."). Jeżeli macie ochotę na dosyć nieco starsze, ale dalej całkiem jare anime, mogę wam Trinity Blood z czystym sumieniem polecić. To teraz pora na powtórkę Chrno Crusade 😉
PS.
Ciekawostka na koniec: Trinity Blood wyszło u nas w wersji DVD, jest dostępne zarówno z napisami, jak i lektorem. Przy tłumaczeniu pomagał całkiem znany w środowisku fanów japońskiej popkultury (a także czytelnikom m.in. CD-Action) Paweł "MrJedi" Musiałowski. Jeżeli jesteście zainteresowani kupnem kompletu (wszystkie 24 odcinki), to po zerknięciu na Allegro, ceny nie są aż tak wysokie, jak pomyślałbym wcześniej, że być mogą ;)
Tytuł angielski: Trinity Blood
Tytuł oryginalny: Trinity Blood
Rok produkcji: 2005
Typ: seria TV
Gatunek: akcja, nadnaturalne, wampiry
Czas trwania odcinka: 24 minuty
Studio odpowiedzialne za produkcję: Gonzo
Tytuł oryginalny: Trinity Blood
Rok produkcji: 2005
Typ: seria TV
Gatunek: akcja, nadnaturalne, wampiry
Czas trwania odcinka: 24 minuty
Studio odpowiedzialne za produkcję: Gonzo
Gdzie obejrzeć: DVD (wersja polska)/CDA (wersja polska)/shinden (wersja polska)/gogoanime (wersja angielska)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz